01.03.2012 19:51
52
opublikowana w: Głos oddolny, Smoleńsk Raport S 24
Najnowszy wywiad z Free Your Mind

Sformułowane przeze mnie pytania do Blogera Free Your Mind,Autora
książki „Czerwona strona Księżyca” zostały wysłane wczoraj 29.02.2012,
odpowiedzi Państwu prezentowane nadeszły w dniu dzisiejszym 1.03.2012.
Oto zapis całości.
Internetowa publikacja książki Twojego autorstwa
pt.: „Czerwona strona Księżyca”, podsumowała dotychczasowy zakres
poczynionych ustaleń w sprawie wydarzeń z dnia 10.04.2010. Głównie tych,
które od dwóch lat prowadzone były w blogosferze. Książka ta jednak
pozwala również na spojrzenie w nowy sposób na prowadzone dotąd
oficjalne śledztwo i dochodzenie. Nowy, tj. właśnie pod kątem pytań
postawionych w publikacji.
Pytania o to, co stało się – lub nie stało – w
Smoleńsku w dniu 10 Kwietnia 2010 r. oraz o stosowaną w różnych
badaniach metodologię dociekań,
należą obecnie chyba do najczęściej zadawanych w sprawie Tragedii
Smoleńskiej. I one również znajdują się w zaproponowanym przeze mnie
zestawie kwestii szczególnie wartych uwagi.
Zanim jednak przejdziemy do ich omawiania, mam kilka pytań ogólniejszej natury.
Twój blog na portalu Salon24.pl jest od lat
czytywany przez tysiące internautów: na dzień dzisiejszy ma 6.053.147
odsłon, a opublikowana kilka dni temu informacja o całości linków do
„Czerwonej strony Księżyca” ma – również na poranek dnia dzisiejszego -
prawie 31 tys. wejść (30894). Twoje
wcześniejsze opracowania – pochodzące sprzed 10.04.2010. – są wnikliwymi
analizami zarówno sytuacji politycznej w Polsce, jak i mechanizmów
warunkujących trwałość władzy czekistów we współczesnej Rosji.
1.
Teksty prezentowane przez Ciebie na salonie24, jak i w periodyku POLIS MPC, pozwalają zapytać o całą tę formację ideową, jaka uformowała się wokół POLIS MPC.
Poznający jej teksty od 2008 r., w osobach tak wspaniałych Autorów, jak
Free Your Mind, Rolex, Jaszczur, kokos26 i całej plejady autentycznych
świetnych piór
[http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=16&Itemid=5], chcieliby
dzisiaj zapytać, czy tak było w istocie, że stanowiliście wówczas jakąś
jednolitą w miarę grupę, jakąś formację ideową, która pod patronatem
Zbigniewa Herberta chciała postawić nowe pytania o otaczającą nasz
rzeczywistość? I co się takiego wydarzyło, że wielu z Was znalazło się
dzisiaj w różnych obozach, niemal po przeciwnych stronach barykady?
Dzięki za miłe słowa
:) Nie sądzę jednak, nieco wbrew temu, co powiedziałaś, by istniała
jakakolwiek jednolita „formacja ideowa”, którą można by przypisać do
POLIS MPC, zresztą samo to określenie jakoś bardzo źle mi się kojarzy,
bo albo pobrzmiewa poprzednią niewesołą epoką, albo nasuwa mimowolne
pewnie analogie z takimi środowiskami czy pismami, które dopuszczają do
głosu tylko własnych „liderów opinii” i własny światopogląd. O ile pewne
idee, powiedzmy, regulatywne, w postaci antykomunizmu i katolicyzmu,
przyświecały powoływaniu Miasta Pana Cogito, to zarazem była to od
samego początku inicjatywa pomyślana jako pewne polskie forum myśli
wolnościowej, niepodległościowej, konserwatywnej, republikańskiej itd.
(a zarazem wolnej od lewicowości), ale też jako miejsce debaty o
polskiej kulturze, edukacji, tradycji, nauce, historii (także tej
powojennej) dla różnych autorów. Właściwie POLIS MPC jest wciąż
projektem „na dorobku” i – o ile nie nastąpi jakieś twarde
administracyjne zwalczanie myśli niezależnej (co wydaje się jest już
tylko kwestią czasu, niestety, wszak odwilż dobiegła końca) – planujemy
powołanie do istnienia wersji drukowanej POLIS MPC, choćby w postaci
rocznego almanachu z najciekawszymi tekstami. To Twoje pytanie, „co się
wydarzyło...” jest chyba niewłaściwie adresowane – kilka osób po prostu
odeszło z POLIS MPC i to je powinnaś zapytać, dlaczego takiego wyboru
dokonały. Nie wydaje mi się jednak, by chodziło tu o kwestie ideowe,
lecz emocjonalne i ambicjonalne. Poza tym w każdej drużynie, w każdym
zespole ludzkim bywa tak, że ktoś przychodzi, a ktoś odchodzi.
2.
Jakie
jest Twoje widzenie Polski po ’89? Jak oceniasz charakter zachodzących
zmian, trwałość peerelowskich struktur, możliwość zaznaczenia w tym
okresie wewnętrznych cezur chronologicznych…?
Nie powiem chyba nic
zaskakującego, gdy stwierdzę, że III RP to od początku był neopeerel,
czyli kontynuacja: prawna, instytucjonalna, kulturowa i
polityczno-społeczna „Polski Ludowej”. Dziś, podejrzewam, widać to o
wiele wyraźniej niż na przełomie lat 80. i 90.
Nie
należało wchodzić w żadne, ale to żadne układy z czerwonymi – wszelkie
bowiem pakty z komunistami prowadzą do cywilizowania komunizmu. Nie ma
ewolucji od totalitaryzmu do demokracji – zamordyzm nie jest zdolny do
takiej ewolucji. Totalitaryzm po powierzchownych retuszach, a więc
nierozliczany i nieosądzany, musi prowadzić do nowego totalitaryzmu.
Innej drogi nie ma. To polskie państwo „okrągłostołowe” jednak dobiegło
tragicznego końca 10 Kwietnia, a obecnie mamy do czynienia już tylko z
fikcją polskiej państwowości. Zamieszkujemy terytorium polskie, ale
czegoś takiego jak polskie państwo w sensie instytucjonalno-prawnym, nie
ma.
Gdyby
polskie państwo naprawdę istniało, to nie doszłoby do zamachu na
delegację prezydencką, uderzenia w „mózg państwa”, mózg w postaci
ośrodka prezydenckiego, sztabu generalnego, szefa NBP, szefa IPN i wielu
innych wysokich urzędników państwowych. Gdyby polskie państwo naprawdę
istniało, to gdyby (załóżmy) jakimś jednak sposobem doszło do
takiego zamachu – stanęłoby ono twardo w obronie zaatakowanych. Gdyby
polskie państwo istniało, a (załóżmy znów) doszłoby do wypadku
lotniczego z udziałem takiej delegacji – wysłano by natychmiast wszelkie
możliwe służby (taki obowiązek bezzwłocznego uruchomienia pomocy
spoczywał m.in. na Siłach Powietrznych), zabezpieczono by teren,
przeprowadzono by transparentne i z udziałem najlepszych zachodnich
specjalistów śledztwo ws. tragedii – a nie bratano by się ze
zbrodniarzami. Polskie państwo obecnie to fikcja.
Co
do historycznych punktów zwrotnych po 1989 r., to na pewno rok 1992 i
okres 2005-2007 to ważne momenty zmagania się sił antysystemowych z
neopeerelem, ale dodajmy: w obu przypadkach walka została przegrana. Ani
premierowi J. Olszewskiemu, ani też premierowi J. Kaczyńskiemu nie
udało się zlikwidować lub choćby dotkliwie naruszyć sowieckiego systemu.
Nie
da się przewlekłego i złośliwego nowotworu wyleczyć aspiryną. Niemcy,
przykładowo, przystępując do zjednoczenia, wzięli się (na ile
konsekwentnie i ostro, to osobna sprawa) za dekomunizację i lustrację, i
jednak udało im się dokonać normalizacji przynajmniej na poziomie
instytucjonalno-prawnym (jak wiadomo zmiany mentalnościowe są o wiele
trudniejsze i wymagają dłuższego czasu). Zastosowano terapię szokową i
pacjenta przywrócono i do przytomności, i do jako takiego zdrowia. W
Polsce natomiast (trzymając się tej medycznej metafory) uznano, że
pacjent ma się znakomicie i właściwie to wcale nie był chory, ci zaś, co
domagają się terapii szokowej, to szaleńcy chcący zawracać Wisłę kijem.
To ich trzeba leczyć, a nie polskie państwo. No i tak to poszło;
powstała bananowa republika kolesi, w której ze stanu chorobowego
uczyniono normalność, a z domagania się praworządności, sanacji państwa i
autentycznej zmiany – „paranoję” oraz „polowanie na czarownice”.
Kardynalny
błąd popełniony na samym początku: zalegalizowanie czerwonych, uznanie
ich za partnerów do „społecznego dialogu”, a przede wszystkim:
przyznanie im prawa do decydowania o polskiej rzeczywistości
społeczno-politycznej, poskutkowały ucywilizowaniem komunizmu. W
rezultacie „umów społecznych” Jaruzel stał się prezydentem, a Kiszczaka
ów „prezydent Jaruzel” desygnował na pierwszego premiera; mało kto
pamięta, że to nie wujek Tadek był pierwszym „niekomunistycznym
premierem po historycznym przełomie obalenia komunizmu”. Ten tandem
Jaruzel-Kiszczak – obaj już nie w mundurach sowieckiego „ludowego
wojska”, lecz tym razem w garniturach, znakomicie uosabiał to, co
rzeczywiście się dokonało.
Na
zmiany po 1989 r. trzeba patrzeć nie „podręcznikowo”, czyli nie tak,
jak nam „Czerska Prawda” podpowiada i rozmaite nadwiślańskie
„ministerstwa edukacji” w swych kolejnych wcieleniach. Należy na chwilę
choć oderwać się od tych wielobarwnych zestawień, w których pokazuje się
szarzyznę peerelu i tę feerię kolorów neopeerelu. Zwykle bowiem powiada
się, jak to nareszcie Polacy przestali wystawać w kolejkach,
zaczęli wyjeżdżać za granicę i robić shopping (no bo już nie zwykłe
„zakupy po sklepach”), jak to nareszcie zniknęła siermiężna telewizja, a przyszła ultranowoczesna, jak to nareszcie można
było auta bez talonu kupić i to zachodnie. Na historię po 1989 r.
trzeba popatrzeć przez zupełnie inny pryzmat. Jaki? Taki mianowicie: co
po tych „historycznych przemianach” uzyskali komuniści.
I
gdy z takiej perspektywy się spojrzy, to wielobarwny, neopeerelowski
los „szarego człowieka nad Wisłą”, który może sobie czasem pogrilować,
okaże się znów wyjątkowo szary na tle high life'u czerwonej, opływającej
w bogactwa, nomenklatury. To chyba po dziś dzień niewielu naszych
rodaków sobie uzmysłowiło: czerwoni okazali się największymi
beneficjentami i zwycięzcami transformacji. Zyskali pełną prawną,
polityczną, społeczną, kulturową, medialną, a nawet naukową
legitymizację! Proces to całkowicie odwrotny do dekomunizacji
przeprowadzonej w jednoczących się Niemczech, gdzie szczególnie uczelnie
przewietrzono z „partyjnych myślicieli i badaczy”. Nic dziwnego, że
przy takim obrocie sprawy nad Wisłą, czerwoni zaczęli zachwalać
neopeerel, przeciwstawiając go szaroburemu peerelowi. Mieli bowiem za co
wychwalać III RP.
I
w tej perspektywie należy patrzeć też na dzieje „nowej Polski Ludowej”.
Ile czasów u rządów byli czerwoni (tudzież ich bladoróżowe odbicia), a
ile czasu mogli decydować o polskich sprawach przedstawiciele ugrupowań
antysystemowych. Ta jednolitość barw (czerwień, róż) przekłada się potem
na gospodarkę, bankowość, świat kultury, środowiska akademickie etc. A
potem młodzi ludzie startujący w zawodowe życie słyszą od swoich
rodziców i dziadków (tak jak za czasów peerelu przestrzegano), że
najważniejsze są „dojścia”, bo bez dojść nie ma mowy o żadnym sukcesie w
żadnej profesji. I koło się zamyka.
Można
stawiać sobie pytanie: czy czerwonych tylko zlekceważono, czy też
wiedziano od samego początku, że „się z nimi nie wygra”, więc „należy
się ułożyć” z komuną. Może przystępując do paktowania z czerwonymi
wierzono w „mechanizmy demokracji” na takiej zasadzie, że stworzy się
warunki zachodniego państwa i „wszystko się jakoś stopniowo
unormalizuje”. To są oczywiście warianty optymistyczne. Mogło być też
tak, że „stronę społeczną” reprezentowali ludzie o takiej pysze, że
kwestiami obywatelskich wolności, kwestiami dobra publicznego, kwestiami
praworządności, kwestiami sprawiedliwości... w ogóle się nie
przejmowali, gdyż sam fakt „uzyskania władzy” – uzyskania drogą na
skróty, podkreślmy, bo przecież nie w powszechnych, wolnych wyborach –
był dla nich tak podniecający, iż „duperelami” nie zawracali sobie
głowy. Przecież to z ust tych ludzi można było wnet usłyszeć, że Polacy
nie dorośli do demokracji. To zatem na pokoleniu, które zawarło pakt z
czerwonymi spoczywa odpowiedzialność za kształt Polski w ostatnim
ćwierćwieczu i za utrwalenie peerelu, a nie jego definitywne unicestwienie.
3.
Interesuje
mnie Twoja ocena lat 2005-2007: czy można powiedzieć, że właśnie w tym
czasie należy szukać genezy Tragedii Smoleńskiej?
Określenie „lata
2005-2007” to pewien skrót myślowy, który wymagałby doprecyzowania.
Ciekawe, czy gdybyś zapytała przeciętnego Polaka, jaką funkcję pełnił
wtedy R. Sikorski, to czy taka zagadnięta osoba potrafiłaby odpowiedzieć
:)
Ja
mam bardzo mieszane uczucia, co do tamtego czasu, choć popierałem PiS,
rzecz jasna, i mu kibicowałem. Właściwie, po 10-tym Kwietnia to już na
wszystko patrzy się nieco inaczej i to oglądanie się wstecz jest jakoś
(przynajmniej w moim przypadku) nieco na siłę, do tego bowiem stopnia
tamte dzieje przestały być istotne, ale nie mogę się powstrzymać od
uwagi, że zarówno premier J. Kaczyński, jak i śp. Prezydent L. Kaczyński
nie mieli najlepszej ręki do ludzi. Oczywiście zdarzały się wyjątki,
ale generalnie... K. Marcinkiewicz okazał się kompletnym
nieporozumieniem. Koalicja z SO i LPR-em wyglądała tak jak wyglądała
(czy ktoś pamięta potem cyrk polityczny w postaci LiS?). Mam wymieniać
dalej? :) „Premier z Italii”, czyli J. Kaczmarek... A ci wszyscy
przyboczni Prezydenta, najwierniejsi z wiernych, co wnet po zamachu na
polską delegację, przeskoczyli na ciemniacką stronę?
Myślę
czasami o premierze J. Kaczyńskim jako o człowieku (nie tylko wybitnym
współczesnym polityku), który miał zapewne świetne i wielkie
modernizacyjne plany dla naszego kraju, ale chyba nie do końca miał też
właściwych ludzi do ich realizowania. Dwa lata temu byłem z rodziną u
przyjaciół w górach i udało mi się w jakiejś księgarni w jednym mieście
znaleźć książkę „Alfabet Braci Kaczyńskich” (Kraków 2010, książkę wznowiono „po Smoleńsku”, rzecz jasna) –
świetna lektura, choć dość brutalnie zweryfikowana przez czas. Z
dystansu „posmoleńskiego” brzmiąca trochę jak kronika zamierzchłej
epoki. Z drugiej strony nic dziwnego, bracia Kaczyńscy wtedy (po podwójnych wyborach w 2005) sądzili, że nareszcie „odwróciła się karta” polityczna naszego kraju i będzie można zatrzymać proces rekomunizacji.
Na s. 171-172 „Alfabetu...” jest taki ciekawy fragment rozmowy z JK a propos „zwrotnego” roku 1993:
„-
Na ile postkomuniści wierzyli, że powrót do PRL, czy choćby tych
najatrakcyjniejszych dla ludzi biednych mechanizmów z tego okresu [gierkowskiego – przyp. F.Y.M.], jest możliwy, a na ile po prostu grali tą kartą.
JK:
- Czy to było takie niemożliwe? Coraz bardziej jestem przekonany, że
całkowicie poza świadomością ówczesnych elit solidarnościowych
przygotowano wtedy przesłanki do daleko idącego odwrócenia sytuacji, do
najkrócej mówiąc, rekomunizacji[podkr. F.Y.M.]. I
nie wykluczam, że gdyby sytuacja w Rosji układała się inaczej, to
znaczy nie doszłoby najpierw do zawalenia się Związku Sowieckiego, potem
Jelcyniady, czołgów na ulicach, rozstrzelania parlamentu, a potem
jeszcze kompromitacji w pierwszej wojnie czeczeńskiej, to mogłoby być
różnie. Krótko mówiąc, to była epoka, gdy działy się rzeczy
zadziwiające. (...)
Wbrew temu, co teraz się próbuje twierdzić on [system korupcyjny – przyp. F.Y.M.] się kształtował również przed rokiem 1993, chociaż komuniści ten system mocno udoskonalili. Już wcześniej jednak ukształtował się modus operandi uprawiania
polityki. Zrezygnowano z prób wywalenia układu komunistycznego w
powietrze, a całą energię wkładano w próby kooptacji do systemu, w
wejście w ten układ interesów.”
Możliwe,
że w myśleniu o Polsce (takim niepodległościowym, patriotycznym – nie
chodzi mi tu o żadnych pragmatyków czy cyników) jest tak, iż w - by tak
rzec - reformatorskim zapale, ma się jakiś taki optymizm typu: wszystko
się uda (vide lata 2005-2007). Nie może się jednak udać coś, co
bagatelizuje realne, a śmiertelne zagrożenia. To po pierwsze. Po drugie,
nie może się udać sanacja państwa, jeśli nie ma się do przeprowadzenia
takiej sanacji poparcia społecznego – wielkiego, bezwzględnego poparcia
społecznego. Po trzecie, w polityce nie ma żadnego „stoliczku, nakryj
się” – nie ma żadnego hokus-pokus. Jeśli więc liczy się na jakieś
cudowne, magiczne, niezwykłe rozwiązania (typu: spłyną kolosalne
pieniądze z Brukseli i Polska się zamieni w krainę mlekiem i miodem
płynącą), to kończy się to niestety rozczarowaniem (w najlepszym
wypadku).
Rzecz
jasna te spory, czy Polska powinna być w strukturach superpaństwa
europejskiego czy nie, dziś (tj. w czasie katastrofy polskiej
państwowości) są już drugorzędne, obawiam się jednak, że takie myślenie,
wiążące nadzieje na zmiany z presją zachodnich instytucji na polskie,
było nieobce zarówno śp. Prezydentowi, jak i premierowi Kaczyńskiemu. Wg
mnie zaś nikt nie rozwiąże za Polaków polskich problemów, a już na
pewno nie lewicowa Bruksela.
Wracając jednak do
pytania o relację między czasem „kaczystów” a tragedią... Nie wydaje mi
się, by chodziło wyłącznie np. o likwidację WSI, choć pewnie i ten
element odegrał jakąś rolę w przygotowaniach do zamachu. W „Czerwonej
stronie Księżyca”, tak samo zresztą jak w wielu postach mojego
autorstwa, starałem się pokazać szerszy kontekst, a więc to, iż -
analogicznie do pęknięcia na neopeerel i wolną Polskę - przebiega
pęknięcie w siłach zbrojnych na „LWP” i armię natowską.
Wspominałem
wcześniej w odpowiedzi na jedno z pytań, iż w neopeerelu czerwoni
okazali się największymi zwycięzcami „transformacji” – to zarazem
przekładało się geopolitycznie i strukturalnie (jeśli chodzi o byt
państwa) na to, iż neopeerel pozostawał w „oficjalnie zlikwidowanych”
strukturach Układu Warszawskiego. Co to znaczy? To znaczy, że mimo
deklarowanego „zwrotu na Zachód” i tej bardziej medialnej oraz na pokaz
aniżeli realnej westernizacji Polski, przeróżne podstawowe zależności
wobec Moskwy pozostawały trwałe i wcale suwerenność nie była całkowita
(choć przeróżnym politykom zdawało się, że złapali Pana Boga za nogi).
Jeśli zaś suwerenność nie była całkowita, to musiało się to uwidaczniać
nie tylko na poziomie energetycznym, gospodarczym, handlowym i
politycznym, ale też militarnym.
Na
pewno uderzenie „kaczystów” w sowiecką wojskówkę nad Wisłą było jakimś
drżeniem ziemi (bo o trzęsieniu trudno mówić, żadne poważne wyroki nie
zapadły, sama likwidacja zaś była tylko pewnym chwilowym zamieszaniem;
po dojściu ciemniaków do władzy nastąpiła szybka promoskiewska
rekonstrukcja specsłużb), ale to dopiero wyprawa śp. L. Kaczyńskiego do
Gruzji podczas ruskiej militarnej inwazji w 2008 r., stanowiła głośny
policzek wymierzony ruskiemu dowództwu i przede wszystkim Putinowi oraz
Miedwiediewowi. Nie mam wątpliwości, że ruski sołdat zająłby w niedługim
czasie całą Gruzję, gdyby nie śmiała i zgoła szaleńcza inicjatywa
polskiego Prezydenta (nawet ciemniacy trzęśli portkami wtedy, nie
wiedząc, co z tej wyprawy wyniknie).
Podejrzewam,
że po tym właśnie zdarzeniu, gdy w sposób pokojowy i zupełnie bez
użycia broni zatrzymano ruską ofensywę „tankistów” i „lotczików
gierojów” bombardujących gruzińskie osiedla, zapadł na Kremlu wyrok na
polskiego Prezydenta (i na ośrodek prezydencki – warto poczytać sobie
opracowania BBN za czasów śp. min. A. Szczygły). Strzały „ślepego
snajpera” były takim gruzińskim memento.
4.
Pytania o Kwiecień 2010 – są najczęściej obecnie zadawanymi Tobie pytaniami. Pozwolę je sobie również postawić.
Ale może w nieco szerszym kontekście, gdyż właśnie ukazała się recenzja Twojej książki [http://hekatonchejres.salon24.pl/395324,walking-on-the-moon] i można, jak sądzę, dać Czytelnikom nieco czasu na jej poznanie, co pozwala szczegółowe pytania przesunąć nieco w czasie, do następnego z Tobą spotkania…
O Kwiecień 2010 zapytałabym tak:
*** czego skutkiem były prawdopodobne wydarzenia tego tragicznego dnia
To tak skomplikowana
sprawa, że nie wiem, czy zdołam na to pytanie klarownie a zarazem
nierozwlekle odpowiedzieć. Brutalnie rzecz ujmując, Ruscy przypomnieli
„bliskiej zagranicy”, ale też i światu: kto tu rządzi. Tu, to
znaczy także: nad Wisłą. Nie od dziś chyba wiadomo, że po „wyzwoleniu”,
czyli od połowy lat 40. Moskwa traktuje obszar należący do Polski jako
rubież/peryferie swojego imperium i nawet się z tym specjalnie nie
kryje, sztorcując co jakiś czas polskich ministrów i zabierając głos w
naszych sprawach. Z ruskiego punktu widzenia to potraktowanie naszego
kraju nawet ma swoje uzasadnienie: „w drodze na Berlin wyzwoliliśmy was z
rąk niemieckich faszystów, a wy w zamian za to uzyskaliście naszą
dozgonną opiekę”. Kreml więc przypomniał 10 Kwietnia o swoich „prawach
do Polski”.
Nie tyle jednak moskiewski, imperialny punkt widzenia, winien nas interesować, co polski punkt
widzenia. Otóż okazuje się, że nad Wisłą od dziesięcioleci są
środowiska, które moskiewską uzurpację traktują jako coś zupełnie, ale
to zupełnie naturalnego. Te środowiska czują się normalnie, gdy
dyrektywy przychodzą z Kremla. To są ludzie, którzy stają na baczność,
słysząc rozkazujący ton ruskiego oficera. Jeszcze nawet dokładnie nie
słyszą, co jest mówione, ale już sam ton stawia te środowiska w postawie
zasadniczej. (To trochę tak jak w peerelowskim serialu „Janosik”, gdy
się ogląda sceny bijatyk – jeden rozbójnik machnie ręką, a pięciu
żołnierzy się przewraca i nakrywa nogami).
I to jest problem, z
którym nie potrafimy się uporać od czasu antysowieckiego powstania z
drugiej połowy lat 40. (Polecam wszystkim obejrzenie filmu „Syndrom
katyński” i posłuchania, jak po rusku pod jego koniec mówią Jaruzel i
Kwach. Stara miłość nie rdzewieje. Ja nawet nie podejrzewam, by
ktokolwiek (z ekipy filmowej) tych ludzi zmuszał czy skłaniał, by w
ruskim filmie powiedzieli swoje zdanie po rusku. Im nawet nie przyszłoby
do głowy, by mówić w nim po polsku). Niestety, nie tylko komunistyczne
środowiska są promoskiewskie.
Po drugie, Kreml
wybrał najprostszą i najmniej kosztowną akcję militarną przeciwko
Polsce, przeprowadzoną na obszarze kontrolowanym przez ruską armię.
Chodziło o to, by uderzyć, ale tak, by nie wyglądało to na atak
militarny. Chirurgiczna, a nawet neurochorirgiczna, niezwykle precyzyjna
operacja. Zainscenizowanie wypadku pozwoliło zachować pozory
„przypadkowości” śmierci blisko setki osób. Ale chodziło też o swoisty rytuał. Polaków
należało przywołać do porządku („żadne tam NATO, koledzy, pamiętajcie –
jesteście pod naszym nadzorem”), ale i totalnie upokorzyć. Zelżyć,
wyszydzić, upodlić, przeczołgać, upokorzyć. W tym więc sensie był to
swoisty rytuał. Samo zabicie ludzi to było jedno, ale urządzenie
spektaklu upokarzającego Polaków, to dopiero stanowiło „pełnię
szczęścia” dla Kremla. Ciało polskiego Prezydenta na folii w błocie.
Wywiezienie ciała Prezydenta w trumnie na gruzawiku. Śmiech na
pobojowisku.
To tacy są ludzie.
Oni inaczej nie umieją myśleć, jak w kategoriach niewyobrażalnego dla
nas (cywilizowanych ludzi) okrucieństwa, które „trwale zapisuje się w
pamięci” ofiary.
Dla czekistów okrucieństwo „przerastające ludzkie pojęcie” jest wyrazem siły – zwycięskiej siły.
Ale to znów tylko
jedna strona medalu. Druga to przecież ta, że w III RP właściwie nie
widziano żadnego sensu w tym, by rozwijać silną i poważną armię.
Najpierw w ogóle nie myślano o wyjściu z Układu Warszawskiego, potem
były jakieś poronione koncepcje a la „NATO-bis”, potem niby wejście do
NATO, ale tak na pół gwizdka, by „nie rozdrażnić Moskwy”, potem (jak już
Polska „musi być w tym NATO”) urabianie idei Sojuszu
Północnoatlantyckiego na wzór... Wspólnego Europejskiego Domu, bo 1)
komunizmu nie ma, 2) nie ma świata dwubiegunowego, lecz
„wielobiegunowy”, 3) głównym zagrożeniem jest międzynarodowy terroryzm
(tu oczywiście Moskwa ma własne typy „ognisk terroryzmu”), 4) neo-ZSSR
powinno być partnerem NATO, 5) USA z
neo-ZSSR powinny pełnić rolę „stróżów prawa i porządku”, przy czym
najlepiej, jakby akurat środkową Europą zajęła się bardziej Moskwa
aniżeli Waszyngton, bo tak będzie bezpieczniej dla ogólnoświatowej
„równowagi”.
Taki scenariusz wcale
nie musiał zostać przez Polskę zaakceptowany, lecz został.
„Transformacyjne” ekipy przyjmowały „w postawie służebnej”, że się
posłużę określeniem S. Michalkiewicza, wszelkie dąsy Kremla i - nie
licząc nieco twardszej polityki rządu Olszewskiego oraz Kaczyńskiego -
to generalnie pilnowano, by przypadkiem ruski niedźwiedź się zbytnio nie
pogniewał, że sobie Polska jakąś armię usiłuje odbudować. Jednocześnie
ruszyli w pole politrucy przeróżni, „eksperci”, niektórzy jeszcze
pobierający nauki w szkole „walki o pokój” i internacjonalizm,
przekonujący, że właściwie w dobie postpolityki, to nie tylko Polska nie
jest znikąd zagrożona, ale Polsce żadna porządna armia wcale nie jest
potrzebna. Nawet zaś, gdyby była potrzebna, to przecież nie z jakimś
amerykańskim sprzętem.
No i sporo naszych
rodaków tak zaczęło myśleć: a po co nam silna i nowoczesna armia, jak
nie ma już wojen? Raczej trzeba myśleć o oszczędnościach na zbrojeniu, o
rozbrojeniu, o demobilizacji, o fajnej konsumpcji, a nie o jakiejś
armii. Tymczasem warto było sobie zadać po 1993 r. i wymarszu
sowieckiego sołdata z polskiej ziemi takie banalne pytanie
(sprowadzające polskie państwo do prostego i przyswajalnego dla
przeciętnego zjadacza chleba, obrazu): dlaczego jak ktoś ma dom i ogród,
to trzyma w nim zwykle dużego i silnego psa? Czy aby nie po to, by byle
łajza nie mogła wleźć do ogrodu i sobie urządzać ognisko i popijawę z
koleżkami, a w ferworze zabawy nie zapukała do okien domu, by szukać
mocniejszych wrażeń?
Czy możliwe jest
normalne funkcjonowanie państwa o takiej historii, jak Polska, o takich
doświadczeniach zaborów, okupacji, wojen i podbojów, o takiej
martyrologii, o takich stratach w „tkance narodowej” (nie mówiąc o
zniszczeniach i splądrowaniach miast, zabytków etc.) - bez silnej,
sprawnej, nowoczesnej i odstraszającej potencjalnych agresorów, armii?
Kto będzie bronił miast polskich, jeśli nie ma wojska o odpowiedniej
liczebności i sile? Straż miejska? Firmy ochroniarskie? W wolnej chwili
proponuję naszym rodakom sprawdzenie, ilu żołnierzy polskich stacjonuje w
co większych polskich miastach. Nie mam na myśli Warszawy, Krakowa czy
Poznania.
Jakieś bałwany czasem
(a tych w Polsce mamy od groma) wypowiadały się w tych latach
demobilizacji i demilitaryzacji naszego kraju (nazywajmy rzeczy po
imieniu: demilitaryzacji), że właściwie to współczesna wojna to tylko
sprzęt, a tak naprawdę to samo lotnictwo załatwia sprawę. Co lepszy
„ekspert lotnictwa” wskazywał, rzecz jasna, na wzorcowe neo-ZSSR,
którego niezwyciężona armia między innymi na tymże lotnictwie się
opiera. Problem tylko w tym, że ruskie przeolbrzymie (i w dużej mierze
niezagospodarowane, chyba że wejdą na nie któregoś dnia znienacka
Chińczycy i zaleją swoim mrowiem) terytorium, na którym w sporej mierze
nie ma żadnych dróg, a część obszaru granicznego skuwa lód, stąd nie
sposób tam wybudować portów – wymusza takie właśnie „powietrzne”
organizowanie armii oraz – co też ważne – wojskowego transportu. Polska
natomiast ma i morze, i porty, i bardzo „wrażliwe” położenie, a więc
zrelatywizowanie i zredukowanie sił obronnych wyłącznie do sił
powietrznych wcale nie prowadzi do wzmocnienia potencjału obronnego. Już
nie wspomnę o liczebności polskiego lotnictwa.
Myślę jednak na
koniec tych uwag, że te opowieści polskich leśnych dziadków, dotyczące
tego, iż nastały już czasy wiecznego pokoju, „globalnej wioski” i „happy
people” (nawet inwazja ruska na Gruzję nie zamknęła gąb „pacyfistom”),
tak więc właściwie wojsko już nie jest specjalnie potrzebne (no, może na
czasy powodzi), zmierzały też do tego, by nie rozwijał się polski
przemysł zbrojeniowy, przemysł lotniczy, przemysł ciężki, by ewentualne
zakupy sprzętu wojskowego od razu szły przez jakichś porządnych
pośredników – słowem, by nie Polska się wzmacniała, lecz inni. Jaki był
tego skutek, widzimy obecnie od 10-go Kwietnia.
*** co stanowiło ich bezpośrednie konsekwencje
Podporządkowanie Polski neo-ZSSR i restytucja Układu Warszawskiego. Zachodzi to na razie w sposób delikatny (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/10/wizyta.html) i
właściwie niedostrzegalny dla przeciętnego obywatela, który i tak ma w
nosie politykę, wychodząc z założenia, że „wszyscy kradną” - ale jest to
proces, który, gdy wejdzie w fazę decydującą, a następnie dobiegnie
końca, to będzie miał bardzo trudne do odwrócenia skutki. Czy wnet nie
pojawią się głosy, iż tak naprawdę to nasz przyjazny sąsiad ze Wschodu
byłby dla Polski o wiele lepszym gwarantem bezpieczeństwa niż
„waszyngtoński policjant”? Naturalnie nie musi to „zabezpieczanie
Polski” przybierać od razu formuły stacjonowania ruskich wojsk w naszych
miastach, bo to mogłoby się źle pokojarzyć, ale np. wspólne patrole
lotnicze, wspólna „obrona przeciwrakietowa”, wspólne manewry...
*** i co stanowi nadal (w cyklu dłuższego trwania) następstwa przeniesione niejako w czasie, a możliwe do zaobserwowania również dzisiaj
Powrót na
okołomoskiewską orbitę z pełnymi konsekwencjami – nie tylko
politycznymi, ale też energetycznymi oraz militarnymi. Także kulturowymi,
choć niektórym rodakom peerelowski nastrój cały czas wydaje się słodki i
przyjemny, a nawet łza się im w oku kręci na wspomnienie wesołego
baraku w obozie .Ludzie chodzą nawet z entuzjazmem na występy... chóru
armii czerwonej, koncertującego chyba co roku nad Wisłą.
Trudno mówić o
jakimkolwiek śladzie suwerenności – ona jest taka, jak za peerelu.
Peerelu nie musieli Ruscy podbijać, by pozostawał w ruskiej sferze
wpływów. Zajęli, umocowali promoskiewską administrację, i system
działał.
Wracam do pytania postawionego przeze mnie wyżej: czy niemożliwa jest taka ewolucja współczesnej polskiej „myśli wojskowej” (czy czasem S. Koziej nie jest dziś znowu jednym z naczelnych strategów, jak za czasów peerelu?), by
się okazało, iż sojusz z neo-ZSSR jest najlepszym gwarantem
stabilizacji i pokoju w środkowej Europie? Moim zdaniem to wyłącznie
kwestia czasu, gdy takie głosy zaczniemy słyszeć. Niemcy by takiemu
pomysłowi „stabilizacji regionu” przyklasnęły z całą pewnością. Francja
pewnie też, żywiąca jakiś atawistyczny pociąg do Rosji. Może Londyn i
Waszyngton by nieco wybałuszyły oczy, ale w końcu machnięto by na Polskę
ręką – chcą Polacy wrócić na orbitę Kremla, niech sobie wracają.
Widocznie ich (tychże Polaków) niezwykły duch wolności to był mit,
którym nas karmili przez dziesiątki lat. Wolą moskiewski kierat i już.
5.
Interesuje mnie również grupa pytań o siłę (jej brak) więzów tworzących narodową wspólnotę w społeczeństwie polskim A.D. 2012.
- Co przede wszystkim dzieli dzisiaj Polaków w ocenie tego co stało się/lub nie stało 10.04.2010?
To pytanie nie jest
chyba dobrze postawione. Spróbujmy pomyśleć inaczej: czy zbrodnia
katyńskiego ludobójstwa jest w stanie wywołać u Polaków jakiś spór
dotyczący oceny (tej zbrodni)? Czy znalazłby się ktoś, kto by
powiedział, że „Ruscy mieli prawo strzelać w tył głowy” albo że
„należało się polskim jeńcom” takie potraktowanie? Wydaje mi się, że
nie.
Problem „polskiej
oceny Smoleńska” sprowadza się wyłącznie do wiedzy o tym, co się stało.
Dopiero bowiem dysponując wiedzą o jakimś fakcie można się pokusić o
jakąś jego miarodajną, rzetelną ocenę. W „Czerwonej stronie Księżyca”
wielki nacisk kładłem na to, by pokazać to Czytelnikom, jak na poziomie
kreowania obrazu Zdarzenia z 10-go Kwietnia zawładnięto umysłami
odbiorców medialnego przekazu, a ściślej: jak zdeformowano te umysły
poprzez uporczywie wtłaczaną do głów dezinformację. To nie jest zabawa -
taka zmasowana akcja dezinformacyjna. Akcję tego typu przeprowadza się
po to, by odniosła ona długofalowy skutek. Jaki? Taki, że jedni odbiorcy
„mają dość Smoleńska” po jakimś czasie, inni „wiedzą z grubsza, jak to z
tym wypadkiem było” i „szczegóły ich nie interesują” (od tego są już
eksperci), jeszcze inni odbiorcy wiedzą, że „czas pokaże, jak to było,
ale mogło być różnie”, a jeszcze inni uważają, że „prawdy i tak się
nigdy nie dowiemy”.
Wspólną cechą tych
postaw jest dezorientacja. Dezinformacja rodzi bowiem dezorientację.
Osoba poddana takiemu medialnemu, zmasowanemu praniu mózgu jest do tego
stopnia „wytrącona z równowagi” i niezdolna do racjonalnego osądu
faktów, iż z ulgą przyjmuje sytuację, w której ktoś tę osobę łagodnie
„prowadzi za rękę”. Od tego właśnie są „fachowcy wojskowi”, „eskperci
lotnictwa” itp. „komentatorzy”. Nie wiesz czegoś? Ekspert wyjaśni. Nie
rozumiesz? Posłuchaj, co mówi ekspert. To, że ów ekspert na swym
instrumencie wygrywa akurat jakąś moskiewską piosnkę, to zbieg
okoliczności. Poza tym, co złego w rzewnych ruskich melodiach?
Polacy w swej
większości nie mają, niestety, wiedzy o Smoleńsku – to zaś pozwala
rozmaitym ludziom i rozmaitym środowiskom (nie tylko ciemniackim)
odwoływać się do emocjonalności Polaków i sprawę tragedii redukować
właśnie do emocjonalnego poziomu, na którym najłatwiej o wywołanie
„świętego oburzenia”. Niewiedza jest olbrzymia – jestem przekonany, że
przeciętny Polak nie odróżniłby Wierzchowskiego od Bahra (możliwe że
nawet słyszałby pierwszy raz te nazwiska), a co dopiero znał szczegóły
ich relacji dotyczących tego, co się działo 10-go Kwietnia. Ale też nie
można mieć pretensji do Polaków, że tylu rzeczy nie wiedzą. (Zasługę w
tym mają na pewno mainstreamowe media, lecz i nie tylko one). Niestety,
nawet dla blogerów zajmujących się śledztwem, kwestia dotarcia do wielu
zeznań świadków nie była ułatwiona.
W momencie, gdy
pojawi się szersza wiedza o tragedii, podziały staną się nieistotne, a
nawet mogą zniknąć. Najgorsze zaś jest to, gdy ktoś nie ma wiedzy o
przebiegu zdarzeń z 10 Kwietnia, ale i tak „wie”, „jak było”. Takich
ludzi też jest pełno w blogosferze i inicjują kolejne podziały.
- Czy
podziały te przenoszą się automatycznie na blogosferę i do internetu,
czy też mamy do czynienia z jakimiś dodatkowymi elementami/mechanizmami
podkręcania atmosfery w sieci?
Pewne podziały są naturalne, pewne zaś
nakręcane. Pewne podziały są z głupoty, pewne z zawiści, pewne z
niewiedzy, pewne z czystego wyrachowania. To nie chodzi jednak o Sieć.
Te podziały biegną także w polskim społeczeństwie. Im bardziej Polacy są
podzieleni, tym trudniej im sprostać zadaniu wyjaśnienia tragedii czy
domagać się powołania międzynarodowej komisji śledczej.
- Dlaczego stosunkowo łatwo pobudzać można w sieci emocje: i te negatywne, i te pozytywne?
To pytanie do psychologa społecznego. Tu J.
Reykowski mistrz sowieckiego sterowania społecznego, doradca Jaruzela w
l. 80. świetnie by wszystko powyjaśniał :) Oczywiście skłócanie Polaków
nie wzięło się znikąd i nie pojawiło się dopiero po 10-tym Kwietnia.
Poniekąd natura wielu Polaków jest kłótliwa. Trzeba jednak brać także
poprawkę na to, jaką przeszliśmy, jako naród, gehennę przez ostatnie
kilkadziesiąt, a nawet więcej lat. Ponadto należy pamiętać o tym, że
sternicy społeczni w neopeoerelu także dbali o to, by skutecznie
podsycać konflikty między różnymi środowiskami w Polsce.
Polacy po
1989 r. zachowali się trochę jak wygłodzeni i totalnie osłabieni
więźniowie obozu koncentracyjnego po jego zlikwidowaniu: najeść się
przede wszystkim - „odbić sobie lata nędzy”. Sternicy zaś podtrzymywali
ten stan rzeczy: wy, ludziska, zajmijcie się swoimi sprawami, a poważne
kwestie zostawcie nam, którzy wiemy, jak zarządzać krajem. W rezultacie
wielu rodaków skoncentrowało się na „kontemplowaniu” stanu względnego dobrobytu:
można się najeść i posiedzieć przed telewizorem, bo na nic innego nie
ma czasu. A historia niech toczy się swobodnie gdzieś dalej, gdzieś w
oddali od zwykłego życia. Ta historia niestety wkroczyła na nowo w życie
zwykłych Polaków 10 Kwietnia.
- Jak
oceniasz rolę autorytetów w internecie – czy czymś się ona różni od
typowych mechanizmów oddziaływania psychologicznego, jakie działają w
realu?
Nie
ma żadnych internetowych autorytetów. W Sieci publikują różne osoby,
ale autentycznym autorytetem może być człowiek, którego możemy postawić
sobie za wzór postępowania moralnego – nie może być więc autorytetem
ktoś, kto tylko pisze to, z czym się sami zgadzamy. W momencie bowiem,
gdy uznajemy za prawdę i coś wartościowego tylko to, co nam samym
odpowiada, możemy podlegać iluzorycznym autorytetom.
Nie
wiem, czemu te „oddziaływania psychologiczne”, o których wspominasz, aż
tak Cię nurtują :), a jak jeszcze mówisz o „mechanizmach oddziaływania”
to już w ogóle łapię się za głowę. Ludzie nie są maszynami,
społeczeństwo nie jest maszyną i państwo też nie jest maszyną. Tym samym
należy unikać prostych obrazów, które narzucają te czy tamte
nauki/pseudonauki, które to obrazy sprawiają wrażenie „wyjaśniających
coś”, a w istocie deformują nasz sposób patrzenia na rzeczywistość
międzyludzką.
Czytając
kogoś w Sieci możemy ocenić racjonalność oraz spójność jego poglądów.
Jeśli pisze mądrze i elegancko, to tym bardziej może naszą sympatię
zyskać. Pamiętajmy jednak, że nie każdy się kieruje takimi kryteriami,
jak my.
Ktoś
może chcieć uzyskać odpowiedzi na swoje pytania, które to odpowiedzi
mają być „bez niepotrzebnego owijania w bawełnę”, „bez niepotrzebnego
dzielenia włosa na czworo” itd. - w tym zaś momencie może się pojawić
ktoś, kto „spełnia potrzeby” takiego odbiorcy. I tak to się kręci potem.
Ktoś pisze tak, jak ktoś oczekuje. Prawda schodzi na plan dalszy, bo
wytwarza się symbioza – nadawca-odbiorca.
Kończąc
te uwagi, rzekłbym, iż ktoś, kogo można by traktować jako osobę godną
zaufania a publikującą w Sieci (nie mówmy o autorytetach może), powinien
przede wszystkim wykazywać się czymś, co należałoby nazwać
„niedogmatyzmem”. Największą bowiem wartością polskiej (zanikającej
stopniowo) debaty w Sieci jest to, iż wielu ludzi może wspólnie między
sobą, krytycznie wobec najprzeróżniejszych poglądów, dzielić się swoimi
myślami, wspólnie wypracowywać rozwiązania rozmaitych problemów.
Wspólnie prowadzić śledztwo smoleńskie na przykład.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
amelka222
PS. Zobacz także dzisiejszą publikację Free Your Mind: http://freeyourmind.salon24.pl/395591,smolensk-a-sprawa-polska
.
brak najważniejszego pytania.
@jacor
@amelka222
Całość wywiadu jest tu:
http://atemcom.blogspot.com/2012/03/wywiad-z-blogerem-free-your-mind.html
@amelka222
2. dlaczego nie pojechał tam i nie porozmawiał z miejscowymi ludźmi, którzy mogli coś widzieć?
3. dlaczego nie stworzył własnej relacji zdjęciowej z miejsca wypadku?
itd.
Gdy prowadzi się takie prywatne śledztwo pojechanie tam powinno być na miejscu pierwszym.
@jacor
Do pytań bezpośrednio związanych z wydarzeniami w dniu 10. Kwietnia 2010 wrócimy niebawem.
@A-Tem
Te literówki... wyskakują nie wiadomo jak :))
Pozdrawiam serdecznie.
@chirl
@amelka222
@amelka222
I to byl glowny motyw "zdarzenia w Smolensku"
@rexturbo
Pozdrawiam...
@MMariola
Pozdrawiam Cię serdecznie
@amelka222
Pomaga wierzyć w lepsze jutro - jeszcze na tym świecie są ludzie, tacy jak Wy.
Dziękuję i pozdrawiam ciepło.
@intheclouds
Pozdrawiam Cię serdecznie.
@amelka222
Gratulacje za doskonały pomysł i jednocześnie podziękowania dla Ciebie i dla FYMa.
Na pewno będę do tego wywiadu wracał, choć wiele wniosków czy też spostrzeżeń w nim zawartych, nie skłania do zbytniego optymizmu - lepiej jednak patrzeć prawidzie w oczy, niż udawać, że jesteśmy w miarę normalnym krajem.
Niestety, nie jesteśmy.
Pozdrawiam serdecznie
Klasa sama w sobie
Szacunek.
PS. Czytałem że ten wywiad został przez myślową "kontr-rewolucje" obsobaczony-ale widocznie taka jej rola ;)
@ander
To, o czym piszesz dzisiaj u siebie również nie napawa optymizmem i każe mieć wątpliwości, co jest u nas jest normą...
Pozdrawiam Cię serdecznie.
@kubawara
"Klasa sama w sobie".
I broni się sama sobą.
Bardzo dziękuję i pozdrawiam.
sledztwo FYMa to jedno,
Nie mniej wazne jest to, ze FYM stworzyl wspolnote swoich czytelnikow i swoich oponentow.
Jako czytelnik, dawno temu zapytalem uprzejmie o maskirowke wskazujac na zdjecia ´´katastrofy´´w Smolensku z Wikipedii.
Zadnej tam dyskusji, przyjaciele, natychmiast BAN. i tutaj sobie Fym u mnie przesmolil.Szkoda, bo wywiad sensowny. Czy dla uwiarygodnienia?:-)
@amelka222 01:41
Pozdrawiam :)
@tannod
Nie, bym je zignorowała...
Ban w dyskusji jest środkiem doraźnym; dyskusja jest częścią wymiany poglądów; poglądy tworzą pewne idee...
I teraz od osoby "zbanowanej" zależy, czy będzie ona pamiętała tego bana, który rozstrzygnie (na jej własne życzenie) o dalszych reakcjach myślowych, czy jednak postara się dostrzec piętra, na których ten ban nie ma przecież żadnego większego znaczenia...
Pozdrawiam.
@kubawara
Cytowałam Pana słowa:)
Pozdrawiam raz jeszcze:)
@ autorka
Pozdrawiam serdecznie i życzę wtrwałości.
@kumaty
Ale właścicielka nie w notkach celuje.
Proszę kliknąć u niej na blogu "moje komentarze".
Tam się dopiero ukazuje w pełnej krasie matryca, według której są rozsiewane po cały salonie wirusy pogardy i chamstwa...
Na mój blog nie ma wstępu. Chyba tylko tak się można bronić przed zarazą.
Dziękuję za wpis i pozdrawiam serdecznie.
@amelka222
Na jedno chciałbym zwrócić może uwagę, zwłaszcza że tego typu sformułowania przewijają się nierzadko i gdzie indziej:
"Niemcy, przykładowo, przystępując do zjednoczenia, wzięli się (na ile konsekwentnie i ostro, to osobna sprawa) za dekomunizację i lustrację, i jednak udało im się dokonać normalizacji przynajmniej na poziomie instytucjonalno-prawnym (jak wiadomo zmiany mentalnościowe są o wiele trudniejsze i wymagają dłuższego czasu). Zastosowano terapię szokową i pacjenta przywrócono i do przytomności, i do jako takiego zdrowia. W Polsce natomiast.."
Przecież NRD-owo dekomunizowało się za pomocą Republiki Federalnej która miała sprawny system i była nieźle przygotowana do tego zadania. W Polsce było to bardziej na zasadzie "zrób to sam" i trudno było oczekiwać że zbudowany przez lata system polityczno-bezpieczniackiej administracji odda się sam pokornie, dobrowolnie i chętnie prawdzie i sprawiedliwości.
Andrzej Gwiazda mawia że gdyby wiedzieli o Wałęsie to by..
Ale to tylko dotyczy Wałęsy - nie całego teatru wydarzeń.
Pytanie które nie padło bo byłoby może zbyt bolesne (albo bolesna mogłaby być odpowiedź):
Gdybyśmy wrócili do któregokolwiek momentu w przeszłości, czy 1981 czy 1989 itd to czy moglibyśmy zmienić bieg historii i zadziałać tak efektywnie jak Niemcy?
Jak?
I jeszcze dygresja w odniesieniu do sugetsii FYMa:
"Czy znalazłby się ktoś, kto by powiedział, że „Ruscy mieli prawo strzelać w tył głowy” albo że „należało się polskim jeńcom” takie potraktowanie? Wydaje mi się, że nie.
A ja niestety spotkałem zbliżone do tego wypowiedzi i to od ludzi dość normalnych (nie ubecji, dalekich od marginesu czy skrajności w innych tematach) - i co począć z tym fantem?.
Oczywiście nie oczekuję odpowiedzi na powyższe kwestie od Autorki wywiadu - raczej to jest dla nas wszystkich dla refleksji i na przyszłość.
Pozdrawiam serdecznie
@amelka222 - Smoleńsk jest i pozostanie w Polsce niezrozumiały
Bez gruntownego zrozumienia tła i kontekstu geopolitycznego i społecznego, Smoleńsk jest niezrozumiały. Ponieważ takie trudne słowa jak 'geopolityczny' są z definicji niezrozumiałe dla lemingów, których horyzont myślowy wyznacza najedzenie się i rechotanie przed telewizorem, Smoleńsk jest za trudny dla większości polskiego elektoratu. Przekracza istniejące obecnie w głowie przeciętnego Polaka zdolności myślenia abstrakcyjnego oraz składania pojedynczych elemntow poznania w związki przyczynowo-skutkowe.
Ergo Smoleńsk jest i pozostanie w Polsce niezrozumiały z zasadniczych powodów ogólnocywilizacyjnych, jako niedostępny na tym poziomie myślenia, na jakim socjotechnicznie ustawia umysły swoich obywateli panstwo.
Julian Tuwim
Mieszkańcy
Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań – na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford… że kino…
Że Bóg… że Rosja… radio, sport, wojna…
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: “od nagłej śmierci…
…od wojny… głodu… odpoczywanie”
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Jeśli ktoś ļedzie musiał to wytłumaczyć jakimś cudzoziemcom proszę uprzejmie:
„Bewohner“
Furchtbare Blöcke. Furchtbare Blöcke
Furchtbar bewohnen furchtbare Bürger.
Mit Schimmel und Ruß an die Wände rücke
Grauen des Winters, stirbt Menschenwürde.
Von Morgen an Klatsch, Klatschen, Gefasel
Über den Regen, die Preise, dies, das
Bisschen spazieren, ohne zu rasen
Und all das Gespenst, und all das nur Geist.
Sie seh’n auf die Uhr, greif’n in die Taschen
Rücken Krawattchen und Anzug zurecht
Und mutig hinaus, das ist die Masche!
Auf Erden, die rund, auf Erden, die echt.
Sie haben Anzüge dicht zugemacht
Sie sehen nach rechts, sie sehen nach links
Und ziehen alles getrennt in Betracht
Das Haus, den Hans, das Pferd und Bäume rings.
Wie Kuchen nehmen sie Schriften in sich
Und kauen, kauen bis ein Brei entsteht
Bis ihnen der Kopf mit Papierschliff sich
Vollfüllt und schwillt und auseinander geht.
Und wieder Geschwätz über Ford, Kino
Gott, Russland, Sport, Krieg, veritas, vino
Schichtenweise türmt sich zu Haufen auf
Mumpitz – er nimmt in die Welt seinen Lauf.
Der Kopf aufgebläht und immer schwerer
Je näher dem Abend, desto mehr sinkt
Unter dem Bett schnüffeln sie nach Stehler
Wo aber nur kühles Nachtgeschirr hinkt.
Und wieder ein Blick auf die Taschen fällt
Die Hosen gestopft schon auf dem Gesäß
Eigentum heilig, heilig der Erwerb
Eigen, ausschließlich, erarbeitet, fest.
Sie beten zu Gott um friedlichen Schlaf
Beschütze vor Tode und vor Hunger
Dann schlafen sie ein, das Maul ohne Pracht
In furchtbaren Blocks furchtbare Bürger.
Übersetzt von Magdalena Zyga
@MATPiKC
Bardzo dziękuję za wpis i za obecność.
Próba zachęcenia Autora do szerszych wypowiedzi, wykraczających nieco poza samą, fenomenalną zresztą w moim odczuciu, książkę, wynikała z odczuwanego w dyskusjach braku szerszej perspektywy dla rozważań o dniu 10.04.2010.
I bardzo się cieszę, że Autor poświęcił czas na pokazanie również takiej panoramy problemów, o jakich pisze w powyższym tekście.
Pozdrawiam Pana serdecznie
@Stary Wiarus
Ci straszni mieszczanie Tuwima, co to
"Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną."
- w wydaniu dzisiejszym są chyba jeszcze straszniejsi:)
Gazetową, miękką pulpę betonuje im teraz jeszcze telewizja... I nie wiem, czy można z tym jeszcze zrobić cokolwiek.
Pozdrawiam serdecznie.
@autorka, freeyourmind
Ruscy nigdy nie odpuścili, byli conajwyżej przez długi czas na tyle zajęci swoimi problemami, że takie miejsca jak Polska były sprawami trzeciorzędnymi. Teraz niestety się to zmienia, a dodatkowo nasze ostatnio ujawnione bogactwo w postaci gazu łupkowego każe patrzeć w naszą przyszłość jako wolnego państwa w szaro-czarnych barwach.
@mechanics
A w polskojęzycznych telewizjach nawet nie ma stałego, codziennego kanału poświęconego wyłącznie zagadnieniom międzynarodowym, co zakrawa na jakąś kpinę. Kilka półgodzinnych programów nadawanych w tygodniu, jest przy tym tak dopasowanych do profilu każdej ze stacji, że nie ma co marzyć o uzyskaniu tą drogą szerszego zasobu wiadomości. Gdyby nie internet, nic byśmy nie wiedzieli...
Pozdrawiam serdecznie.
@amelka222
Moim zdaniem nie.
Między innymi dlatego jestem od wielu lat emigrantem.
Dlaczego?
@Stary Wiarus
Najserdeczniej.
@jacor
@Morze - albo na dnie swoim lec
Panskie 9 opublikowanych komentarzy i zero notek identyfikuje mi pana dokladniej niż profil DNA.
@jacor - ja tez sie na to nie biore. Na potwierdzenie doszla cenzura. Powrot komuny.
Dzis po sprawdzeniu, ze moj tekst zostal przez autorke usuniety, prawdopodobnie nie pasowal jej do churu och i ach, musze przyznac ze Panskie stwierdzenie: "na podobnej zasadzie wywiady robią ludzie z GW i TVN." jest tu akuratne.
Zadziwilo mnie, ze metody komunistyczne tak latwo wkraczaja w wolne, wydawac sie moglo miejsca. No ale nie o miejsce tu idzie, a o fakt i osobe cenzora. Tak niby walcza z totalitaryzmem, ze w niczym ich od niego nie odroznisz. Skorupka nasiakla, czy stara matryca kontynuuje.
Pelne skojarzenie z dzialanoscia komuny. Wielekroc w przeszlych latach bylem banowany w Gazecie Wyborczej. Oczywiscie za powazniejsze teksty. Jesli Amelka222 w niewinnych wypowiedziach pozwala sobie na takie samo postepowanie jak Gazeta Wyborcza, to mamy te sama ostra propagande obwarowana odpowiednia stalinowska cenzura. Autorka wywiadu pokazuje, ze kto nie znami, ten nasz wrog.
Na zakonczenie przyblize moja wczorajsza mysl:
Probowanie dyskusji z FYMem nie jest mozliwe, jesli masz dowody obalajace jego teorie.
Powyzszy wywiad z FYMem odbieram jako dulszczyzne i mam do tego realne podstawy, a wyrzucanie tekstow jest uderzajaco zbiezne z Gazeta Wyborcza. Nie wierzysz w nasze klamstwa to bedziesz ukarany. Ja sie na to juz nie biore.
@Moimzdaniem1
I niech tak zostanie. Z "churem" włącznie.
@amelka222
Ale, widze, ze niewymowna radosc sprawilem tym "churem". Znalezienie bledu dalo Pani tyle satysfakcji, ze pozwolila na puszczenie tekstu.
I mnie on ucieszyl, wszakze o taki "chur" chodzilo.
I niech tak zostanie.
amelka222
"Określenie „lata 2005-2007” to pewien skrót myślowy, który wymagałby doprecyzowania."
"Ja mam bardzo mieszane uczucia, co do tamtego czasu, choć popierałem PiS, rzecz jasna, i mu kibicowałem."
Uważam, że bracia Kaczyńscy nie zdawali sobie sprawy z jak niebezpiecznym przeciwnikiem mają do czynienia. Napewno nie w latach 2005-2007. Nawet po roku 2007 można było sądzić, że przeciwnik będzie honorował zasady moralne i normy demokratyczne. Tak się nie stało a 10 kwietnia 2010 zmienił wszystko. Nie wiem czy demokratycznymi metodami uda się: 1) wyjaśnić to co się stało tam w Smoleńsku, 2) skazać winnych, 3) naprawić państwo polskie.
@BGM-109
Tę rozpoczynającą się od końca 2005 nagonkę na PiS skłonni byliśmy rozpatrywać w kategoriach ostrej walki politycznej, chociaż na naszych oczach przybierała już ona formy walki totalnej.
Od osób wrogo nastawionych do "kaczyzmu" słyszałam wówczas często: przejęli całe państwo! będą rządzić 20 lat! nie wolno im na to pozwolić! musimy ich wdeptać w ziemię, by już nigdy...!
Kiedy lustracji wybito zęby (zasługa Stępnia i SN), okazało się, że nie wszystko jeszcze "komusze dzieci" utraciły, a kiedy na końcu także Giertych zdradził Jarosława, było już dość jasne, że na placu boju pozostanie jedynie grupa prezydencka...
Od 2007 ruszyły z całą mocą tanki antyprezydenckie. Właśnie po to, by raz - i tym razem już na zawsze! - unicestwić tę polską, ciągle żyjącą i niepodległą "hydrę".
I przecież nie raz jeden zapierało nam dech w piersiach na zastosowane wówczas metody medialnego i urzędniczego niszczenia godności urzędującego Prezydenta RP i partii opozycyjnej. "Odejmowało nam mowę", bo takiej skali chamstwa, prostactwa i pogardy jeszcze nie doświadczyliśmy w przestrzeni publicznej, a przynajmniej wielu z nas spotkało się z tym wówczas po raz pierwszy. Z czymś kompletnie obcym - nawet jak na warunki tej naszej skomuszałej wcześniej rzeczywistości. I mord 10. Kwietnia 2010 był tej strategii konsekwencją
Sądzę, że niedługo jakiś historyk lub dobry medioznawca weźmie na swój warsztat badawczy cały ten dziwny/frapujący okres 2005-2010... Ciekawa jestem, z jakim zewnętrznym modelem totalnego niszczenia przeciwnika politycznego będzie mu najłatwiej porównać to, co wyrabiano wówczas w Polsce.
"Czy demokratycznymi metodami uda się: 1) wyjaśnić to co się stało tam w Smoleńsku, 2) skazać winnych, 3) naprawić państwo polskie."
Wydaje mi się, że FYM, kiedy pisze o tym, że
"Otóż okazuje się, że nad Wisłą od dziesięcioleci są środowiska, które moskiewską uzurpację traktują jako coś zupełnie, ale to zupełnie naturalnego. Te środowiska czują się normalnie, gdy dyrektywy przychodzą z Kremla..."
- to chyba właśnie wskazuje na to, że wygranie wyborów parlamentarnych i zdobycie tej głównej legitymacji demokratycznej, to krok daleko niewystarczający.
Bo zobaczmy, gdzie "te środowiska" czują się najmocniej: wojsko, służby, sądy, prokuratura, MSZ, media... To jest samo jądro państwa.
Przepraszam, że może zbyt obszernie... Bardzo dziękuję za ten wpis.
Pozdrawiam serdecznie.
@amelka222
Gorzej. Na wybory demokratyczne już nie można, nie wolno liczyć. Mafia może ustąpić tylko przed siłą.
@Stary Wiarus
Żyjemy tu i teraz. Nadzieja - to bardzo trudna rzecz, proszę jej nam nie odbierać.
@Stanislawos
Jest to nie tylko kropka nad "i". To jest WIELKA KROPKA nad "i".
Z wykrzyknikiem!
Dziękuję.
I pozdrawiam serdecznie.
Koteuszu :)))
Serdeczności i uściski:)
@Koteusz
I raz jeszcze - Autorowi dziękuję!
:)))
"> amelka222
Za zdrowie pań!
image
pozdr
KOTEUSZ 1488 30918 | 08.03.2012 18:29"
@amelka222
Pozdrawiam
@Libor
Pozdrawiam serdecznie.