Bezzwłocznie należy się zastanowić, jak zapobiec czarnemu
scenariuszowi rozwoju rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Dobrą
odpowiedzią może być nowy ład azjatycki oparty na sprawdzonej formule
koncertu mocarstw.
„Wszystkie państwa pragną pokoju, ale pragną pokoju, który
promuje ich interesy” – admirał Jacky Fisher, twórca nowoczesnej Royal
Navy, przed wybuchem I wojny światowej
Stany Zjednoczone i Chiny są najbogatszymi i najsilniejszymi państwami
na świecie. Ich gospodarki i interesy są wzajemnie bardzo mocno
powiązane. Oba kraje mają przemożny wpływ na globalną gospodarkę, której
są najważniejszymi elementami. Jednak dalszy wzrost bogactwa i potęgi
Chin zmusza do postawienia fundamentalnego pytania: co dalej? Co
dokładnie oznaczać to będzie dla świata? Czy Chiny i USA staną się
wrogami, czy będą może współpracować?
Rosnące napięcie
Historia uczy niestety, że konkurencja do hegemonii gospodarczej zawsze
przeradza się w rywalizację strategiczną, a ta bardzo często w wojnę o
dominację. Jedynym sposobem na uniknięcie niebezpiecznej i eskalującej
rywalizacji może być ograniczenie części własnych ambicji przez
mocarstwo wschodzące (Chiny) przy jednoczesnym udzieleniu mu stosownych
koncesji w aktualnym systemie przez mocarstwo słabnące (USA). Takie
elastyczne podejście do kwestii wzrostu Chin i ich roli w świecie
musiałoby wymagać stworzenia zupełnie nowej architektury bezpieczeństwa i
współpracy w Azji. Taki nowy ład, aby odzwierciedlał zmieniający się
układ sił i miał szansę na przetrwanie, musiałby wyglądać jak koncert
mocarstw, model znany nam z historii Europy po 1815 r. Tak właśnie
zdefiniował problem słynny na świecie (w Polsce nieznany) australijski
politolog i strateg prof. Hugh White w książce „The China Choice”.
Do realizacji takiego scenariusza wciąż daleko, ponieważ ciągle pewni
siebie Amerykanie nie chcą się dzielić posiadaną władzą nad instytucjami
globalnymi oraz mechanizmami dającymi im supremację w Azji i na
Zachodnim Pacyfiku. W ogóle trudno znaleźć Amerykanów, którzy byliby
zdania, że muszą cokolwiek dawać Chińczykom, czy też takich, którzy
sobie wyobrażają, iż Stany miałyby ustąpić pola na rzecz Państwa Środka.
Chińczycy natomiast wolą poczekać z rozstrzygnięciami, aż w przyszłości
staną się znacznie silniejsi od USA i jednym ciosem zamienią istniejący
układ (najlepiej bez zawsze ryzykownej wojny) na dużo bardziej
korzystny dla siebie i swoich interesów.
Największymi zwolennikami ustanowienia systemu koncertu mocarstw są
średnie i małe państwa w Azji oraz Australia, które znalazły się w
sytuacji nie do pozazdroszczenia i są przerażone perspektywą bycia
zakładnikami hegemonicznej rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Taka
rywalizacja, nasilając się, miałaby fatalny wpływ na rozwój gospodarczy
regionu, przede wszystkim zaś zmuszałaby państwa Azji i Pacyfiku do
dokonania wyboru pomiędzy Chinami a USA. A co za tym idzie, do wyboru
niepewnego, obarczonego wielkim ryzykiem obstawienia przyszłego,
przegranego losu.
Presja czasu
Mało kto rozumie, że tego wyboru Amerykanie muszą dokonać niebawem. Już
wkrótce Chińczycy będą bowiem zbyt silni. Waszyngton ma trzy opcje.
Albo zrezygnuje z prymatu w Azji, albo będzie się starać zachować status
quo ze swoją dominującą rolą. Albo też stworzy nowy ład oparty na
koncercie mocarstw, ustępując częściowo na rzecz Chin.
Niestety tylko kilku analityków i strategów w USA rozważa opcję
pierwszą, właściwie wszyscy inni drugą, a nikt trzeciej. Tymczasem
rywalizacja z Chinami się nasila, obie strony nie ufają sobie zarówno w
kwestiach bezpieczeństwa, jak i gospodarczych, co wpycha oba mocarstwa w
pułapkę poszukiwania przewag swoich i eksploatacji słabości drugiego.
Amerykanie dokonują pivotu do Azji, implementując klasyczną politykę
powstrzymywania i okrążania Chin. W siłach zbrojnych wdrażają koncepcję
wojny powietrzno-morskiej wymierzoną w Chiny i jej wojskowe zdolności
asymetryczne. Chińczycy zaś wdrażają w swoich siłach zbrojnych koncepcję
„sznuru pereł” (
string of pearls, przesuwanie granicy wpływów w
oparciu o wyspy na wodach przybrzeżnych) i z sukcesami testują
amerykańskie gwarancje dla państw w regionie Morza
Południowo-Chińskiego. Oraz balansują w oparciu o Rosję przeciw USA co
najmniej w zakresie polityki surowcowej, pokazując, że nie są zależni od
blokady morskiej, jak chcieliby Amerykanie kontrolujący morskie szlaki
transportowe do i z Chin.
Wybór, przed którym stoi dziś Ameryka, jest chyba najtrudniejszym w jej mocarstwowej historii
Realistyczna wydaje się ocena, że ani USA, ani Chiny w ciągu
najbliższych kilku dekad nie będą na tyle silne, by podporządkować sobie
cały region. A próba dominacji podjęta przez jedno z tych państw
przyniesie chaos, koszty gospodarcze i dramatycznie zwiększy ryzyko
wojny o hegemonię. Tymczasem bezzwłocznie należy się zastanowić, jak
zapobiec czarnemu scenariuszowi. I właśnie nowy ład azjatycki oparty na
sprawdzonej formule koncertu mocarstw może być dobrą odpowiedzią.
Wybór, przed którym stoi dziś Ameryka, jest chyba najtrudniejszym w jej
mocarstwowej historii. Sytuacja jest bezprecedensowa. Od lat 80. XIX w.
USA cieszyły się największym dochodem narodowym na świecie. Żaden z ich
konkurentów w XX w.: Niemcy, Japonia, Związek Sowiecki, nie mógł się z
nimi równać gospodarczo. Dziś Chiny według Międzynarodowego Funduszu
Walutowego stały się największą gospodarką świata, wyprzedzając
amerykańską według kryterium parytetu siły nabywczej (komunikat z
października 2014). A w połowie wieku XXI mogą mieć gospodarkę nawet dwa
razy większą od gospodarki Stanów. I nie chodzi tu o mniej lub bardziej
prawdopodobny upadek USA, ale o obiektywny i – wydaje się –
nieprzerwany wzrost Chin. Chodzi więc o względny schyłek Ameryki jako
supermocarstwa, widoczny w relacji do postępującego wzrostu bogactwa i
potęgi Chin.
Kurs na rywalizację
Po układzie Mao-Nixon z 1972 r. zagrożone dominacją sowiecką Chiny
zaakceptowały supremację USA w Azji. W zamian otrzymały możliwość
błyskawicznego rozwoju gospodarczego, pojawił się napływ inwestycji
kapitałowych, dostęp do globalnego (w tym amerykańskiego) rynku.
Chińczycy najwyraźniej chcą ten model zmienić, gdyż jego formuła i
funkcjonalność w ostatnich latach się wyczerpały. Z perspektywy Pekinu
amerykańskie interesy w regionie mocno uwierają – tłumiąc możliwości
dalszego chińskiego rozwoju i de facto nie akceptując statusu Chin jako
mocarstwa, bez którego zgody nic się nie da w Azji zrobić.
Chińczycy widzą to w ten sposób: z punktu widzenia geopolitycznego USA,
nie licząc się z interesami Chin, w zasadzie stosują na Zachodnim
Pacyfiku odpowiednik dawnej doktryny Monroe’a. W XIX w. oznaczała ona
sprzeciw wobec poszerzania europejskich wpływów w Amerykach. Dziś –
konserwację amerykańskiej hegemonii w Azji, z pominięciem skokowego
wzrostu znaczenia Chin. Amerykańska polityka wobec Chin w ostatnich 20
latach oparta była na tzw. Hedgingu: Chiny akceptowały dominację
polityczną i gospodarczą USA w regionie oraz system zasad w handlu
narzucony przez Waszyngton, a w zamian za to mogły nieskrępowanie
handlować ze światem. Amerykanom wydawało się, że kontrolują system
właśnie poprzez zapewnianie dostępu do rynków światowych, a Chiny
potrzebują przecież do swojego rozwoju spokoju w handlu. Problem w tym,
że zajęci wojną z terrorem po 2001 r. decydenci w USA przespali moment, w
którym Chiny stały się zbyt ważne dla handlu światowego, by można było
je karnie odizolować od globalnego obrotu. Teraz jest już na to za
późno. W Waszyngtonie zrozumiano ten błąd w czasie kryzysu finansowego
2008–2009.
Kryzys ten przebudował myślenie amerykańskich decydentów o przyszłych
relacjach z Chinami. Ogłoszono sławny już pivot na Pacyfik.
Przedsięwzięto spektakularną akcję dyplomatyczną mającą na celu
przekonanie państw w regionie, że Ameryka wciąż jest silna i wciąż jest
gwarantem bezpieczeństwa i dobrobytu, którym cieszyła się Azja w dobie
prymatu USA od 1972 r. Kulminacją strategicznego przesunięcia na Pacyfik
było bardzo stanowcze i konfrontacyjne wystąpienie prezydenta USA w
parlamencie Australii w Canberze (listopad 2011), które zostało uznane
przez azjatyckich obserwatorów za doktrynę Obamy. Jego sygnał był
klarowny: Ameryka z całą swoją siłą stoi na straży status quo w Azji i
będzie go broniła wszelkimi metodami, a porządek ten uważa za najlepszy z
możliwych. Już później sekretarz stanu Clinton zmiękczała przekaz wobec
przerażonych wizją konfrontacji azjatyckich państw położonych na osi
konfliktu USA–Chiny, mówiąc o specjalnej relacji, jaką Stany muszą
wypracować z Chinami. Specjalnej to znaczy takiej, jaka nigdy jeszcze
nie istniała pomiędzy naturalnie konkurującymi supermocarstwami.
Czego chcą Chiny
Chiny z kolei mają małe szanse, by z sukcesem doprowadzić do pełnej
hegemonii w rejonie Azji i Pacyfiku. Istnieje po prostu zbyt wiele
silnych państw obecnych w regionie, które będą się temu sprzeciwiać. Są
to nie tylko Stany Zjednoczone. To także trzecia gospodarka świata
Japonia, wzrastające Indie, słaba gospodarczo, ale wojskowo silna i
dysponująca arsenałem nuklearnym Rosja oraz cała rzesza państw średnich,
które mają swoje oddziaływanie na ład polityczny w Azji: Korea
Południowa, Wietnam czy Indonezja. Celem Chin jest natomiast stopniowe
zaprowadzenie własnej wersji doktryny Monroe’a w Azji i na Zachodnim
Pacyfiku, z wypchnięciem USA z regionu: tak jak kiedyś Amerykanie
wypchnęli Brytyjczyków z zachodniej półkuli. Doktryny przypominającej
stary, dobrze znany elitom chińskim system trybutarny oparty na
dominacji ekonomicznej i prymacie interesów Chin. Wraz ze stopniową
dominacją nad centrum produkcyjnym świata w XXI w. przyjdzie potęga
gospodarcza, która przerodzi się w światową dominację.
Decydenci w USA przespali moment, w którym Chiny stały się zbyt ważne
dla handlu światowego, by można było je karnie odizolować od globalnego
obrotu
Chińczycy, napotykając opór USA i innych państw, stają także przed
dylematem. Na razie są za słabi, by sięgnąć wprost po hegemonię, ale już
za silni, by dalej akceptować prymat Stanów kosztem własnego rozwoju i
własnych interesów. Narasta powodująca destabilizację sprzeczność
interesów, co również nie sprzyja podstawowemu celowi Chin – szybkiemu
rozwojowi gospodarczemu, który może przecież stopniowo doprowadzić do
dominacji chińskiej. Zrozumienie tej pełnej napięcia zależności
otworzyłoby drogę do docenienia potrzeby ustanowienia koncertu mocarstw w
Azji.
Logika koncertu mocarstw
Trzeba zdać sobie sprawę z ryzyka, jakie płynie dla świata z
pogłębiającej się rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Status quo jest nie
do utrzymania. Próba jego utrzymania za wszelką cenę przez USA może
doprowadzić do wojny, czego pierwsze sygnały już widać na horyzoncie
azjatyckim. Oddanie Azji i Zachodniego Pacyfiku w dominację Chinom może
przynieść z kolei nieprzewidywalne skutki dla całego globu, w tym dla
całej sieci powiązań handlowych i międzynarodowych, jakie znamy od
kilkuset lat, właściwie od początku wielkich odkryć geograficznych
dokonanych przez Europejczyków. Wszystkie scenariusze jawią się zatem
jako jeszcze gorsze od koncertu mocarstw.
Zarazem sam koncert mocarstw jest i tak trudny do wyobrażenia, a tym
bardziej do uzgodnienia, wprowadzenia i utrzymania. W ogóle nie byłby
rozpatrywany, gdyby inne rozwiązania były mniej beznadziejne. Last but
not least – koncepcja koncertu mocarstw nie może zostać Waszyngtonowi
ani Pekinowi narzucona. Oba supermocarstwa muszą się na nią zgodzić.
W roku 1815 Europa była zmęczona i zniszczona wojnami napoleońskimi,
które były klasycznymi wojnami o hegemonię europejską. Pięć mocarstw
(Wielka Brytania, Francja, Prusy, Austria i Rosja) spotkało się w
Wiedniu, by wynegocjować powojenny ład w Europie. Celem było
zredukowanie ryzyka wielkiej wojny pomiędzy nimi. Stworzony ład w
zasadzie przetrwał do 1914 r. I cokolwiek myślą o tym Polacy, to wiek
XIX, od Wiednia do Sarajewa, był bezspornie „Wiekiem Europy” – rozwoju
demograficznego, bogactwa i potęgi oraz ekspansji kolonialnej. Państwa
koncertu mogły konkurować, ale w ramach limitu polegającego na
niepozbawianiu innych mocarstw statusu mocarstwa w systemie. Stąd
rywalizowano w koloniach i na peryferiach Europy (sprawa upadających
Osmanów).
Podobnie koncert azjatycki z pewnością rywalizowałby o wpływy i zasoby w
Afryce i na Bliskim Wschodzie. Do dziś widać w Europie konsekwencje
powiedeńskiego ładu. I o ile na Starym Kontynencie wybuchały w XIX w.
wojny, to żadna z nich nie zmieniła się w ogólnoeuropejską batalię o
hegemonię. Kongres wiedeński bowiem wprowadził zasadę, iż żadne
mocarstwo nie stara się zdominować innych, a jeśli to robi, wszystkie
pozostałe jednoczą się przeciw niemu. Małe i średnie państwa oczywiście w
tym dealu nie uczestniczą. Kryterium była i jest siła. Należy mieć
taką, żeby móc zagrażać niepodległości innych mocarstw. A zatem koncert
dotyczył tylko naprawdę potężnych państw. Jak każdy system miał wady,
ale zapobiegł wielkiej wojnie, czego nie można powiedzieć o XX w.
Kamieniem węgielnym koncertu mocarstw jest przekonanie, że poszukiwanie
samodzielnej hegemonii jest mniej korzystne niż utrzymanie koncertu.
Należy przy tym odróżnić koncert mocarstw od systemu równowagi sił,
który z kolei panował w Europie od czasu wojny trzydziestoletniej.
Koncert wymaga porozumienia dosłownego lub dorozumianego pomiędzy
mocarstwami. W systemie równowagi sił gracze nie porozumiewają się, lecz
sam system czyni spontanicznie próby hegemoniczne trudnymi. Ze strachu
inni zawiązują sojusze, i to często prewencyjnie, co czyni jednak system
równowagi sił niezmiernie niestabilnym, podatnym na błędne kalkulacje
dotyczące potencjału własnego oraz sił i intencji innych graczy.
Celem Chin jest stopniowe zaprowadzenie własnej wersji doktryny
Monroe’a w Azji i na Zachodnim Pacyfiku, z wypchnięciem USA z regionu
Wydaje się, że istnieje siedem założeń udanego koncertu mocarstw w
Azji: po pierwsze każde mocarstwo koncertu uznaje legitymację wewnętrzną
innych mocarstw; po drugie każde mocarstwo akceptuje to, że każdy ma
legitymowane interesy, omawiane w negocjacjach i nie ma dominatora,
który „wie lepiej” od innych; poza tym każdy gracz koncertu ma prawo do
rozwijania sił zbrojnych i obrony swoich interesów, natomiast siły
zbrojne zdolne do zagrożenia i kontroli całego systemu są
nieakceptowalne; koncert mocarstw nie jest więc paktem rozbrojeniowym,
lecz dominacja militarna jednego nad wszystkimi innymi niszczy koncert;
co więcej, muszą zostać ustalone procedury i zasady dozwolonego
postępowania mocarstw w ramach nieposzukiwania dominacji; musi istnieć
również dorozumiane uzgodnienie, że wszyscy sprzeciwiają się dominacji
jednego z nich; kolejne założenie: społeczeństwa i narody mocarstw z
koncertu muszą zaakceptować mentalnie i aksjologicznie ograniczenia
płynące z koncertu mocarstw, co wydaje się trudne zarówno dla kultury
amerykańskiej, jak i chińskiej; I, co istotne, w zakresie prestiżu i
statusu mocarstwa koncertu muszą się traktować jak równi.
Ta lista dobitnie pokazuje, dlaczego koncert mocarstw należy do rzadkich zjawisk w historii.
O zaproszeniu do koncertu decyduje następująca zasada: członkowie
układu nie muszą być równie silni. Ale najsłabszy musi być na tyle
silny, aby mieć moc przeciwstawienia się działaniom koncertu, jeśli
pozostałby poza nim albo jego interesy nie byłyby reprezentowane i
zaspokajane przez uzgodnienia koncertu. Najsilniejszy gracz natomiast
nie może być też tak silny, by mógł zdominować wszystkich innych – bo
wtedy nie jest powstrzymywany przez tych działających w ramach koncertu.
Aby koncert był trwały, musi zaprosić wszystkie państwa w regionie
mieszczące się w powyżej zdefiniowanych ograniczeniach.
Kogo zaprosić, kogo pominąć
Do koncertu mocarstw w Azji zaproszone zostałyby USA, Chiny, Japonia i
Indie. Poza prącymi do dominacji Stanami i Chinami oczywistym członkiem
zaproszonym do niego byłaby Japonia: trzecia gospodarka świata, morskie,
handlowe państwo o olbrzymich zasobach technologicznych i
organizacyjnych, którego położenie geograficzne umożliwia kontrolę
szlaków morskich do wschodniej Azji i w kierunku Pacyfiku do USA.
Uczestniczenie Japonii w koncercie azjatyckim w roli mocarstwa
wymagałoby ogromnej zmiany mentalnej i wojskowej. Jednocześnie bez
udziału w nim Japonii nie da się ustanowić koncertu.
W przypadku japońskim zachodzi bardzo interesujący paradoks. Bez
ścisłego sojuszu z Japonią USA nie mogą dzierżyć prymatu w Azji. Bez
podporządkowania Japonii z kolei Chiny nie uzyskają własnego statusu
hegemona w regionie. A zatem Japonia jest w pułapce: im bardziej się boi
Chin, tym bardziej zależy od USA. A paradoks polega na tym, że im
silniejsze są Chiny, tym mniej Japonia może polegać na Stanach, ponieważ
Chiny stają się zbyt wartościowe i niebezpieczne dla żywotnych
interesów Ameryki, co może doprowadzić do poświęcenia przez USA
interesów Japonii w razie potrzeby. To stwarza dla Japonii sytuację
strategiczną nie do utrzymania na dłuższą metę: polegania w zakresie
bezpieczeństwa na rywalizacyjnej relacji pomiędzy swoimi dwoma
najważniejszymi partnerami gospodarczymi i międzynarodowymi. Eskalacja
rywalizacji amerykańsko-chińskiej byłaby dla Japonii katastrofalna.
Równie niekorzystna, a nawet katastrofalna, byłaby ścisła współpraca i
przyjaźń strategiczna pomiędzy Chinami a USA. Jedynym wyjściem Japonii
będzie ucieczka od uzależnienia od Stanów w zakresie bezpieczeństwa i
zdolności wojskowych aż po uzyskanie japońskiej broni nuklearnej. To
doprowadziłoby do końca sojuszu z USA. I tylko pozornie byłoby to dla
nich niekorzystne.
Albowiem wraz ze wzrostem Chin Japonia staje się z każdym dniem
większym ciężarem dla USA – wikła Amerykanów w spory japońsko-chińskie
oraz utrudnia poszukiwanie porozumienia z Chinami ponad interesami
Japonii. Zatem utrzymanie ścisłego sojuszu Stanów z Japonią czyni
niemożliwym powstanie koncertu mocarstw w Azji. Chyba że Amerykanie za
wszelką cenę chcą zachować hegemonię – wówczas ścisły sojusz z Japonią
jest niezbędny. Sama Japonia w sensie teoretycznym nie ma chyba
alternatywy. Jeśli bowiem pozostanie klientem USA, będzie uwięziona w
dylemacie strategicznym opisanym powyżej, może też wpaść łatwo w pułapkę
wahadła przy ostrym przesileniu geopolitycznym w stronę uzależnienia
wobec Chin. Niektórzy analitycy wątpią, czy Japonia jest zdolna
mentalnie do wielkiej metamorfozy i przeformułowania swojego miejsca w
świecie. A bez udziału Japonii nie będzie koncertu mocarstw. Zresztą tak
długo jak Japonia pozostaje klientem USA, Ameryka jest zbyt silna dla
Chin, by zaakceptować koncert mocarstw w Azji. Sojusz Japonii z Chinami
prawie symetrycznie by tę zależność odwrócił. Konkluzja zatem jest
następująca: koncert mocarstw powstanie i utrzyma się, jeśli Japonia
stanie się bardziej niezależna od USA.
Indie rosną gospodarczo i demograficznie, pozostając jednak znacznie
słabsze od pozostałych trzech mocarstw projektowanego koncertu.
Niebagatelna jest jednak niezastąpiona rola w oddziaływaniu Indii na
basen Oceanu Indyjskiego, który w XXI w. będzie autostradą handlową i
surowcową świata oraz drogą mocarstw azjatyckich do Afryki i na Bliski
Wschód. Dlatego Indie powinny wejść do koncertu.
Status quo jest nie do utrzymania. Próba jego utrzymania za wszelką cenę przez USA może doprowadzić do wojny światowej
Rosja, choć bardzo by chciała być w układzie mocarstw w Azji,
pozostałaby poza koncertem, bo jest w Azji zwyczajnie za słaba i nie
spełnia założeń definicji koncertu wyłożonych wyżej. Choć trzeba
przyznać, że obecna gra rosyjska nastawiona na rewizję całego ładu
międzynarodowego, skupiona wokół kwestii Ukrainy, ma na celu zbudowanie
koncertu decydujących mocarstw z udziałem Rosji nie tylko w Europie,
lecz także w Azji. Brak Rosji w koncercie azjatyckim po prostu zupełnie
nie wpłynie na jego funkcjonalność ani istnienie. Wprawdzie Rosja wydaje
się potencjalnie partnerem, który może pomóc USA w rozgrywce z Chinami,
jednak trudno przewidzieć jej rolę. Po pierwsze, nie wiadomo, jak silna
będzie – ma bezsprzecznie wielkie terytorium, zasoby i wykształcone
społeczeństwo, i to pomimo słabości demograficznych. Ale rosyjska
gospodarka jest słaba, płytka i bardzo wrażliwa na wahania na rynkach
surowcowych i nie stanie się mocarstwem w Azji w najbliższych dekadach.
Postępująca słabość wobec Chin i długa z nimi granica będzie czynić
Kreml ostrożnym w prowadzeniu proamerykańskiej polityki wobec Chin. W
najbliższej sytuacji nie ma wątpliwości, iż Rosja ma w Azji status
jedynie silnego państwa średniego. To samo dotyczy innych kandydatów:
Korei Południowej, Wietnamu i Indonezji.
Największe wyzwanie
Obecna sytuacja i wybór, przed którym stoją Amerykanie, jest wielkim
testem dla politycznych elit w Waszyngtonie. Samo postawienie w ten
sposób sprawy kwestionuje ich postrzeganie sytuacji na świecie,
dodatkowo wzmocnione w sumie niedawną supremacją USA po zakończeniu
zimnej wojny. Amerykanie będą musieli przetrawić nie tylko swoje
przywiązanie do Bretton Woods II, konsensusu waszyngtońskiego, MFW i
Banku Światowego i własnej roli w Azji oraz w gospodarce światowej, lecz
także do kwestii liberalizmu gospodarczego, demokracji i zachodniego
rozumienia praw człowieka. Do własnego przekonania, iż są „miastem na
wzgórzu” i własnej wyjątkowości oraz roli na świecie. Fundamentalne
pytania będą musiały być zadane w sprawie własnych sił zbrojnych i
zdolności do projekcji siły w relacji do sił innych mocarstw. Pytania
już nie mocarstwa bezsprzecznie dominującego nad wszystkimi, ale jednego
z wielu w systemie, nawet jeśli pojedynczo wciąż najsilniejszego.
Amerykanie będą zmuszeni do zdefiniowania wąskiej grupy interesów,
których nie będą mogli odpuścić, a pogodzić się z wynegocjowaniem
innych, których do tej pory strzegli i które uważali za w pełni
uprawnione. To bardzo trudna droga dla supermocarstwa, które przed I
wojną światową sięgnęło po prymat gospodarczy, nie musząc brać udziału w
koncercie mocarstw lub w grze równych graczy w systemie.
Powyższe ćwiczenie się przyda, nawet jeśli nie powstanie formalnie
koncert mocarstw w Azji, a Chiny siłą rzeczy, albo, jak to ujął
Kissinger, dzięki „niewidzialnej ręce” uzyskają koncesje i nowy status
kosztem Amerykanów. Brak stosownej refleksji i dostosowania się może
przemienić rodzącą się konfrontację strategiczną w nową zimną wojnę, tym
razem amerykańsko-chińską, ta zaś łatwo może przerodzić się w wojnę
gorącą. A warto pamiętać, że Chiny są znacznie potężniejsze w relacji do
swoich potencjalnych przeciwników, niż były nazistowskie Niemcy czy
Związek Sowiecki.
Właściwe podejście to tego problemu to największe globalne wyzwanie nadchodzących lat.
INTERNETOWY MIESIĘCZNIK IDEI, NR 2 (53)/2014, 5 LISTOPADA–2 GRUDNIA, CENA: 0 ZŁ
Komentarze do notki 38
@Autor
Po tym zdaniu zabrakło jasnej i konkretnej analizy.
Trzeba sobie zadać pytanie: Co jest potrzebne przywódcom regionów?
Kołomojskiemu - żydzi i kasa Ukraińców!"
Achmetowowi - ruski rynek.
I wszystko jasne.
@WALDEMAR.M
Przymierzałam się do rozwinięcia, ale wydawało mi się, że tekst całości będzie już za długi.
"Kołomojskiemu - żydzi i kasa Ukraińców!
Achmetowowi - ruski rynek.
I wszystko jasne"
Pan oczywiście upraszcza :)
Fiłatow widzi sprawę jako bardziej złożoną i Achmetowowi zarzuca przede wszystkim taktykę "usadzania tyłka na 2 stołkach jednocześnie" (nasze zbliżone: upieczenie 2 pieczeni na jednym ogniu), co dodatkowo destabilizuje sytuację w Donbasie i naraża tam siły rządowe na straty w ludziach
Ale - pomijając już kwestię jarmułki Kołomojskiego - bardziej interesujący są chyba ludzie, których skupił wokół siebie. Jeśli ma Pan więcej materiałów o tej ekipie - będę wdzięczna za ich (chociażby) zalinkowanie.
To całkiem inna kategoria niż Striełkow-Ponomariow-Puszylin w sąsiedztwie...
Igor Kolomyjski!
@NASZ WOJTEK
Bo to był nos gruziński.
@NASZ WOJTEK
http://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/tag/borys-filatow/
@AMELKA222
Polecam artykul: Has Franz Rosenzweig’s Time Come?
http://www.jcrelations.net/Has+Franz+Rosenzweig%27s+Time+Come%3F.2195.0.html?L=3
(Katolicyzm jest zbyt poganski wg. Rosenzweiga i dlatego jest malo przychylny Zydom.)
@NASZ WOJTEK
Swój podałam, bo wątek żydowski został wywołany, a gazetawarszawska.com - znana wielu na s24 - dość długo publikowała teksty o Chazarii dokładnie w takim samym kontekście, jak linkowany przeze mnie materiał.
Widzenie jednak w "Noworosji" ukraińskiego Piemontu, to już rozjechanie się z wszelką rzeczywistością :)
To już postrzeczywistość Aleksandra Dugina (znowu on nam się tu wplątuje) :)
Wydaje mi się jednak, że w tematyce ukraińskiej znacznie ważniejsze na dzisiaj jest pytanie o sprawność w konfrontacji z Rosją w bojach o utrzymanie całości państwa ukraińskiego. Na etapie "wszystkie ręce na pokład!" liczy się każdy ośrodek wspomagający tę walkę po stronie Kijowa.
Pytania:
- jak to państwo zostanie urządzone?
- jakie miejsce zajmą w nim elity żydowskie i ukraińskie?
- jak będzie wyglądała współczesna formuła ukraińskiego ruchu narodowego i jej wykładnia dla innych mniejszości narodowych, w tym polskiej? - zostaną pewnie postawione.
-
@WALDEMAR.M
To, że Fiłatow zwraca uwagę na zmiany zachodzące w świadomości mieszkańców regionu Dniepropietrowska ("transformacja patriotyzmu z lokalnego w ogólnoukraiński") powoduje, że trzeba by było to jakoś zweryfikować:
- czy tak jest rzeczywiście i na podstawie czego dokładnie sformułował ten wniosek?
- czy ekipa Kołomojskiego jest nie tylko sprawna i skuteczna "menadżersko", ale również propagandowo i pijarowsko?
(sam Fiłatow - to były dziennikarz, prawnik, autor najsłynniejszego hasła "10.000 $$ za każdego separatystę/najemnika/"zielonego ludzika"", energiczny w działaniu erudyta, jest w najlepszych kontaktach i z cerkwią prawosławną, i z "cywilami") - ale jedna taka postać, to chyba za mało; chyba że w warunkach ukraińskich jest inaczej...
@AMELKA222 - "wszystkie ręce na pokład!" liczy się każdy ośrodek wspomagający tę walkę po stronie Kijowa.
Atak Ławrowa na Kołomojskiego...
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/15/7029124/
"Żelazny" Dniepropietrowsk staje się widocznie coraz wyraźniej solą w oku Kremla = silna wyspa kijowskich wpływów w jeziorze prorosyjskiej rewolty na wschodzie Ukrainy, który miał tak szybko w planach Putina wskoczyć w granice Rosji i stanowić cegiełkę w budowli pn. "Noworosja" - musi wkurzać.
@NASZ WOJTEK
Nam?
Czyżby Pan nie zauważył, że piszę o interesach ukraińskich?
Doradzam okulistę, a na robaki - np. parazytologa.
@NASZ WOJTEK
Pisząc o etapie "wszystkie ręce na pokład", pisałam o ośrodkach ukraińskich i o sytuacji wewnętrznej w tym państwie - jeśli by Pan pomimo wszystko tego nie doczytał.
@AMELKA222
Dniepropietrowsk został spacyfikowany bo jego gubernatorem został miejscowy oligarcha który realizowała swoje żywotne interesy oraz swojego klanu. W Donbasie doszło do pewnej utraty kontroli sytuacji w wyniku rywalizacji klanów oligarchów oraz interwencji zewnętrznej. Kontrola obwodu Dniepropietrowskiego ma cel strategiczny, uniemożliwienia utworzenia Nowej Rosji i zajęcie pas pomorza od Doniecka do Odessy oraz zabezpiecza logistyka dla akcji pacyfikacji wschodu i południa. Dodatkowy element to kontrola wydobycia rud żelaza i ważnych zakładów w tym Zaporoża.
O strategicznej roli Dniepropietrowska można jesz pisać ale jako centrum komunikacyjne zapewnia on kontrola południa. W przypadku Ukrainy Wschodnie takim kluczowym miejscem jest obecnie Słowiańsk bo blokuje on zajęcie Donbasu dla sił rządowych i może być miejscem wypadowym do zajęcia Charkowa.
Nowy patriotyzm ukraiński właśnie się rodzi w armii ukraińskiej, to jej morale i jej świeżo zmobilizowanych poborowych jest ważniejszy od morale jednostek gwardii narodowej.
@NIEOBYTY
- W jaki sposób? Ktoś zginął? został pobity?
Utrzymanie porządku nie można nazwać "spacyfikowany" = przekłamanie.
@WITEK 10:18
Jeżeli uznaje się za adekwatne metody stosowane przez miejscowego oligarchę, to oznaczą tylko że dopuszcza się następny konfliktów społeczny na Ukrainie w najbliższym czasie.
Jeżeli ktoś planuj następny "Okres Ruiny", to dlaczego ma się popierać działalności ojców tej ruiny.
A co do przekłamań to brylują w niej obie strony konfliktu i jej służby propagandowe.
Z Kijowem nie prowadzą interesów wiec nie muszę w ciemno popierać ich przekazu.
@NIEOBYTY
ale wydaje mi się, że utrzymanie porządku, a co ważniejsze BEZPIECZEŃSTWA I SPOKOJU i niedoprowadzenie regionu do somalizacji jaka nastąpiła w południowym Donbasie,
to nie jest rzecz, którą można nazwać pacyfikacja.
Zresztą pacyfikacja kojarzy się z uśmierzeniem buntu - w Dniepropietrowsku żadnego buntu nie było!
>> "Jeżeli uznaje się za adekwatne metody stosowane przez miejscowego oligarchę, to oznaczą tylko że dopuszcza się następny konfliktów społeczny na Ukrainie w najbliższym czasie. "
- po 1. - wcale takie konfliktu nie musi być, jeśli rządy będą rozumne i "oświecone";
po 2. - dopóki metody nie zawierają środków niedopuszczonych prawem, to po co je protestować?
Igor Kołomojski uratował Ukrainę przed rozpadem i anarchią
Jaką cenę zapłaci Ukraina za tę niewymierną i nie do przecenienia pomoc / ratunek?
@WITEK
Pełna zgoda - to jest ten kluczowy element rozgrywek strategicznych o ukraiński wschód. Wszystko na to wskazuje, że Dniepropietrowsk (gdyby co) nie tylko wytrzyma najgorsze - bo rosyjski atak na Kołomojskiego może być tylko początkiem większej akcji Kremla - ale będzie stanowił (bo już odgrywa tę rolę) główny ośrodek konsolidacyjny dla Ukraińców z najbliższych terenów: Zaporoże od południa, Połtawa i Charków od północy, zachodnia część Doniecczyzny od wschodu.
Gdyby Kijowowi naprawdę udało się szybko opanować całość granicy wschodniej, terroryści z Doniecka i z Ługańska znaleźliby się ugotowani w kotle. Taki plan - ogłoszony chyba przedwczoraj - miał być zrealizowany nocą 14/15.06. Może zrobią jeszcze jedno podejście.
Na szczęście Poroszenko w swojej ostatniej (dzisiejszej) deklaracji o gotowości do wstrzymania akcji bojowej na wschodzie, całość uzależnia od przejęcia przez Kijów pełnej kontroli granicy z Rosją
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/16/7029218/#
"Jaką cenę zapłaci Ukraina za tę niewymierną i nie do przecenienia pomoc / ratunek?"
Ekonomicznie będzie to można za jakiś czas wyliczyć.
Politycznie - zależy kto będzie robił taki rachunek.
Chyba najważniejsze jest to, jak sami Ukraińcy to będą widzieli.
@NIEOBYTY
I podzielam ocenę dotyczącą armii ukraińskiej - tej z nowego, pomajdanowego zaciągu - w upowszechnianiu postaw patriotycznych.
W warunkach ukraińskich ogromną rolę jednak teraz odgrywają także struktury "pospolitego ruszenia", aktywności obywatelskiej - również tej pozamilitarnej, jak i szkoleń wojskowych prowadzonych przez Gwardię Narodową, czy przez Prawy Sektor (niezależnie od tego, co o tym ostatnim myśli B. Fiłatow). Dla całego młodszego pokolenia Ukraińców, w tym także inteligencji, jest to w ogóle pierwsze doświadczenie czynnej konfrontacji z wrogiem zewnętrznym i walki w obronie zagrożonego bytu ich ojczyzny. Stąd też sieć różnych komórek wspomagających armię i ukraińskie państwo jest bardzo gęsta.
Więc te tysiące rekrutowane ostatnio "w kamasze" :) trzeba by przemnożyć przez kolejne tysiące, które nie mają wątpliwości co jest teraz wartością nadrzędną.
@WITEK
Dzisiejsze popłakiwania Striełkowa świadczą o tym, że oni "już zdychają i zdechną jeśli nie otrzymają większej pomocy ze strony Putina" (prawie dosłowny cytat), bo są już dobijani "przez kijowską huntę"
http://www.chechenews.com/developments/19154-1.html
Inny tekst, Piontkowskiego, "z drugiej strony lustra" widzący sprawę
http://www.echo.msk.ru/blog/piontkovsky_a/1341364-echo/
@AMELKA222 17:41
Władze z Kijowa ostentacyjnie dbają o nowe formacje ale to zaniedbanie armii będzie trudne do naprawienia i nie pomogą tutaj akcje agitacyjne bo przy stratach ludzkich oraz pogorszeniu warunków bytowych rodzin żołnierzy co może wywołać zmianę sytuacji.
Dalszy rozwój konfliktu będzie ciekawy taka wojna w Syrii al rebus - rosyjscy wojskowi będą ćwiczyć taktykę operacji rebeliantów [ w Syrii ćwiczą zwalczanie rebeliantów] a amerykańscy doradcy ćwiczą element planowania operacji i zgrywania jednostek wojskowych i paramilitarnych przy zwalczaniu rebeliantów [ w Syrii ćwiczą taktyka operacji rebeliantów].
W Syria mamy 1:0 dla Rosjan, a na Ukrainie na razie jest remis ale jak Donbas wytrzyma do września to będzie 2:0.
Wschodnia granica z Rosją
http://lenta.ru/news/2014/06/12/dnr/
http://polish.ruvr.ru/news/2014_06_12/Donieck-i-Lugansk-pracuja-nad-wspolna-konstytucja-4186/
http://lenta.ru/news/2014/06/12/lrn/
Natychmiast na tę deklarację zareagował Igor Kołomojski - złożył wniosek u prezydenta Poroszenko dotyczący zbudowania na granicy z Rosją zasieków i płotu o wysokości 2 m. Płot winien być pod napięciem i pas graniczny - zaminowany.
"Ok. 1900-kilometrowy odcinek granicy ukraińsko-rosyjskiej w rejonie Doniecka i Ługańska może zostać w ten sposób zabudowany w ciągu kilku miesięcy (do pół roku).
Koszt (ok. 100 mln euro) w znacznej części mogłaby pokryć ze swoich środków fundacja Kołomojskiego"
http://lenta.ru/news/2014/06/13/wall/
W tekście był błąd; długość tej części granicy wynosi ok. 1050 km, co "Ukraińska Prawda" dzisiaj wyjaśnia podając dokładniejsze dane (wcześniej mi nieznane):
- cała długość granicy z Rosją = 2.295 km, w tym lądowe 1974 km
- odcinek na terenie Ługańszczyzny = 746 km
- na Doniecczyźnie = 310 km, w tym 178 km to granica wzdłuż pobrzeża Morza Azowskiego
Kijów kontroluje teraz jedynie 250 km tego ponad 1000-km odcinka
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/16/7029222/
Sprawa ta nareszcie znalazła się na pierwszym planie działań zabezpieczających prowadzonych przez Kijów i będzie miała ciąg dalszy.
Nie tylko przejścia graniczne z Rosją mają się znaleźć pod ścisłą kontrolą Ukrainy, ale nastąpić ma po tej stronie demarkacja linii granicznej na całej długości. W pierwszym rzędzie oczywiście na wschodzie, bo to tutaj leży problem.
Ukraina wraca do umowy ukraińsko-rosyjskiej z 17 maja 2010 stwierdzającej konieczność przeprowadzenia tej demarkacji i do zbudowanego już w listopadzie 2013 pierwszego odcinka na nowo oznaczonej granicy. Z tym tylko, że znajduje się on na pograniczu briańsko-czernihowskim, a nie ługańsko-rostowskim i nie ma tych wzmocnień, które teraz Ukraina musi zbudować.
Jest podstawa prawna (umowa międzynarodowa, była odpowiednia komisja etc.), zaczęto jej realizację - Putin więc nie może już tego kwestionować na arenie międzynarodowej.
Cały system uszczelniania granicy ma objąć również wszystkie punkty-przejścia w połączeniach kolejowych, lotniczych i wodnych (Morze Azowskie i M. Czarne).
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/16/7029251/
Ciekawe, jak to na Kremlu kombinowano: że doniecka i ługańska "republika ludowa" zostaną uznane przez Rosję i jej polityczne satelity, ogłoszą status granic otwartych z Rosją, a Ukraina nie kiwnie palcem? Tak miało się odbyć wchłanianie kawałków wschodu Ukrainy przez FR?
Aż trudno uwierzyć w tak proste (prostackie) schematy czekistowskich mistrzów strategii wojennych. Bardziej do mnie przemawia lokalne, "noworosyjskie" autorstwo tych projektów, ze Striełkowem na czele, ale może się mylę.
"Noworosja" może sobie ogłaszać, co chce, bo jej decyzje nie mają i tak żadnej mocy wiążącej - może ogłosić pobór do swojej własnej armii, prowadzić księgi stanu cywilnego, ogłaszać "czarne listy" patriotów ukraińskich, do których nakazuje się strzelać, by zabić itd. Codzienny terror nie takie sprawy serwuje mieszkańcom.
Ale "otwarte granice z Rosją", to już zupełnie inna kategoria i waga raczej ciężka.
Przegięli.
I mają już świadomość politycznej klęski - dzisiejszy tekst ppłk. rosyjskiego "Striełkowa" wykłada kawę na ławę.
@NIEOBYTY
W swoim poprzednim komentarzu jednak nie o sprawności armii pisałam, tylko o nowym ukraińskim patriotyzmie.
Nowe sondaże w Ukrainie....
Tematem badań było wzajemne postrzeganie Rosjan i Ukraińców w okresie od lutego 2014 do momentu ankietowania.
Niektóre dane:
- spadek pozytywnego postrzegania Rosjan przez Ukraińców: z 78% w lutym do 38% w maju
- wzrost odsetka Ukraińców negatywnie oceniających Rosję: z 13% w lutym do 38% w maju
- na wschodzie odsetek ocen pozytywnych spadł z 92% do 77%, na zachodzie - z 70% w lutym do 30% w maju
- spadł odsetek Rosjan pozytywnie postrzegających Ukraińców: z 66% w lutym do 35% w maju;
- równolegle wzrósł odsetek Rosjan negatywnie oceniających Ukraińców: z 26% do 49%
Zbadano również stosunek Rosjan do polityki FR na Ukrainie. Wg danych Centrum Lewada
- 69% Rosjan popiera FR w wojnie z Ukrainą
- 90% popiera wcielenie Krymu do FR
- 86% ankietowanych sądzi, że to samo można było osiągnąć drogą rzeczywiście swobodnego wyrażenia swojej woli przez mieszkańców Krymu.
http://interfax.com.ua/news/political/209684.html
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/17/7029323/#
Szojgu o gotowości Rosji...
Źródło: anonimowi deputowani DP.
http://www.echo.msk.ru/news/1343066-echo.html
.
Mowa jest o 4 grupach taktycznych: z 7-mej i z 76-ej dywizji desantowo-powietrznej, jedna z 56-ej jednostki szturmowo-desantowej i jedna z 19-tej brygady strzelców zmotoryzowanych.
Ponadto w rejonie Kaługi (i już teraz Briańska), szosą moskiewsko-kijowską ciągną wojska pancerne.
Na Krym są stale przerzucane kolejne wojska i ciężki osprzęt (przez Kercz) oraz oddziały kadyrowców.
Szacuje się, że liczebność band Kadyrowa może wynieść 74 tys. osób.
http://www.pravda.com.ua/rus/news/2014/06/18/7029444/
.
przegląd prasy ostatnich dni
http://chechenews.com/developments/19190-1.html
Kuriozalne zarzuty komitetu Bastrykina pod adresem ukr. min. Awakowa i I. Kołomojskiego...
Mocy prawnej - w znaczeniu międzynarodowym - oskarżenia tegoż komitetu w sprawie wysokich urzędników państwowych sąsiedniego państwa mieć nie mogą. Mają one de facto jedynie umocnić obywateli FR w przekonaniu, że obrona Ukrainy w wojnie wypowiedzianej jej przez Rosję jest czymś tak ekstremalnie nienormalnym i jest ona tak wielkim przestępstwem przeciwko Rosji i obywatelom rosyjskim walczącym ramię w ramię z terrorystami na Ukrainie, że komitet bastrykinowski milczeć już po prostu dalej nie może.
Po D. Jaroszu, teraz obiektem postępowania śledczego tow. Bastrykina będzie ukraiński minister spraw wewnętrznych, Awakow i (pośrednio) bohater mojej notki, Igor Kołomojski.
Poniżej daję fragmenty uzasadnienia wszczęcia śledztwa w niedoskonałym tłumaczeniu własnym - taka próbka twórczości i języka putinowskiego "wymiaru sprawiedliwości", w którym obowiązuje znana i u nas zasada "cała prawda całą dobę":
"(...) minister spraw wewnętrznych Arsen Avakov, działając w porozumieniu z ukraińskim biznesmenem Igorem Kołomojskim, powołanym na gubernatora regionu Dniepropietrowska na Ukrainie, oraz działając w porozumieniu z innymi osobami z grona najwyższych urzędników Ministerstwa Obrony Ukrainy, w okresie od 12 kwietnia 2014 z premedytacją mającą na celu zabijanie cywilów, zorganizował i kierował podporządkowanymi sobie strukturami i żołnierzami Sił Zbrojnych Ukrainy, uzbrojonymi członkami "Gwardii Narodowej Ukrainy" i "Prawego Sektora", jak i bojownikami specjalnego batalionu "Dniepr" podporządkowanego Ministerstwu Spraw Wewnętrznych Ukrainy, utworzonego i finansowanego przez Kołomojskiego, prowadzil operację wojskową.
W toku tej operacji, prowadzonej przy ostrzale artyleryjskim miast Słowiańsk, Kramatorsk, Donieck, Mariupol i innych miejscowości podporządkowanych donieckiej i ługańskiej republice narodowej, naruszono normy prawa międzynarodowego i z premedytacją oraz celem zabójstwa nieograniczonej liczby osób cywilnych każdym możliwym sposobem - kierując się motywami nienawiści politycznej - zastosowali ciężką broń ofensywną, wyrzutnie rakiet "Grad", kasetonowe pociski lotnicze, i inną broń, zabijając ponad 100 cywili w tym także wypełniających tam swoje obowiązki służbowe obywateli FR - dziennikarzy (...), zniszczyli cele użyteczności publicznej, pogorszyli warunki bytowe mieszkańców do tego stopnia, że 50 tys. osób z tych terenów musiało porzucić swoje domy i przybyć do Rosji (...)
Rosyjscy dziennikarze (co najmniej 4 żurnalistów) zostali tam porwani z rozkazu (za wiedzą) samego Awakowa i Kołomojskiego - (...)
Za tym wszystkim stoi Awakow i Kołomojski z tymi swoimi brudnymi pieniędzmi. To oni i ich koledzy organizowali wszystkie te przestępstwa Prawego Sektora i Gwardii Narodowej - zarówno przeciwko własnemu narodowi, jak i cywilnym obywatelom innych krajów, przeciwko dziennikarzom i dzieciom. To, że Awakow i Kołomojski topią kraj we krwi swojego narodu, rozumieją również ukraińscy wojskowi, którzy nie chcą wykonywać przestępczych rozkazów i odmawiają strzelania do bezbronnych ludzi i dzieci i często przechodzą na stroną separatystów (...)"
Całość podpisał rzecznik Bastrykina, Markin
http://www.echo.msk.ru/blog/echomsk/1342776-echo/
W. Markin zapomniał jedynie dodać, że co najmniej 40 generałów ukraińskich bezpośrednio współpracuje z rosyjską FSB.
Do innych kwestii poruszonych w w/w materiale nawet trudno się odnosić - kłamstwo na kłamstwie, za kłamstwem i przed kłamstwem. Dokładnie tak samo zresztą działa cały rosyjski system propagandowy i cała rosyjska telewizja...
Rosja Rosją, a Polska...?
Całkowicie bezprawne działania ABW, prokuratury i policji - a jak one wyglądają, relacjonuje na bieżąco co jakiś czas dziennikarzom napadnięty przez te oddziały red. S. Latkowski, jeszcze się ciągle skutecznie broniąc przed oddaniem swojego archiwum i obnażając przy okazji wiochmeńskie "umiejętności" informatyczne tychże służb, które nie radzą sobie ze sprzętem Latkowskiego - miały być akcją piorunująco skuteczną.
Może ktoś chciał zastosować wypróbowane już dawno na Kremlu sposoby mocnego uderzenia w jedno z wrażych mediów - bo akurat te nagrania "Wprost" (niezależnie od tego, jaką rolę mają do odegrania) biją w cały tuskowy system - ale... nie doczytał do końca ruskich scenariuszy?
I wyszedł buraczany, właśnie "wiochmeński" zamordyzm, z którego prokuratura już się nie wywinie.
Na naszych oczach - przekaz idzie on line z kamer dziennikarskich obecnych w redakcji "Wprost" i przed jego siedzibą - od wielu godzin trwa masakra prawna i polityczna systemu prl-bis.
Można mieć tylko nadzieję, że teraz już to wszystko runie w cholerę i hydra postkomuny padnie tym razem martwa.
.
Wyszła też policja (13 osób) i ABW .
Pewnie powrócą...
Dniepropietrowsk
"Dniepropietrowsk - to jak najbardziej rosyjskojęzyczne miasto na Ukrainie. Ukraińskiej mowy tam nie usłyszysz - jeśli zdarzy się to raz lub dwa razy na dzień, to i tak będzie często. To absolutnie rosyjski (językowo) region. I jak tam zwalczali tych przeklętych banderowców; jak tam niszczyli prokijowskich aktywistów; jak tam gonili majdanowców.
A teraz?
A teraz nie znajdziecie na Ukrainie bardziej patriotycznego regionu, niż "Dniepr". Flagi Ukrainy są na co drugim samochodzie.
Dlaczego? A dlatego, że eksport rosyjskiej propagandy i rosyjskich grup dywersyjnych tutaj nie dotarł.
Do Izjuma w końcu kwietnia strasznie było zajechać. Lada chwila mogło tam się wszystko zacząć. Tam wszyscy byli za Rosją i za "Striełkowem". Byłem tam 2 godziny i rozumiałem, że stamtąd trzeba wyjeżdżać. A w końcu maja, po miesiącu - to całkiem inna miejscowość. Absolutnie! Nocą można chodzić zupełnie spokojnie. A to jedynie ok.40 km od Słowiańska. Podobnie w miejscowości Barwienkowo. To opk. 20 km od Słowiańska. Tak samo jest w Krestiszcze, na samej granicy ze Słowiańskiem.
I tak jest wszędzie.
Tam gdzie Rosja nie doszła - tam obecnie wszystko jest w porządku.
A дерьмо (dosł.: gówno) zaczęło się i jest podtrzymywane - ewidentnie podtrzymuje się to celowo! - tylko tam, gdzie Rosja przyszła.
I to wszystko."
http://www.echo.msk.ru/blog/ababchenko/1344124-echo/
@AMELKA222
@KACZAZUPA
@AMELKA222
@AMELKA222 Ps.
@KACZAZUPA
@Autor
@1954KRAWIEC