Wszyscy znamy bajkę braci Grimm „Flecista z Hameln” (Der Rattenfänger von Hameln): w końcu XIII w. niemieckie miasteczko Hameln nawiedziła plaga szczurów. Wynajęty przez rajców miejskich szczurołap wywabił gryzonie z miasta dźwiękami zaczarowanego fletu nad Wezerę i, zasłuchane w muzykę, zatopił w nurcie rzeki. Nie wypłacono mu jednak obiecanej zapłaty, więc flecista, korzystając z cudownej mocy swojego instrumentu, wyprowadził w nieznane wszystkie dzieci z miasteczka…


Ta bajka przypomniała mi się podczas lektury jednego z blogów, którego autor w pełni oddał jego łamy i siebie samego do dyspozycji swojego nowego Mistrza. „Dzika kombinacja” - ktoś by pomyślał, bo przecież Mistrz też ma swój własny blog na salonie, którego jednak ani od długiego już czasu nie używał, ani też nie zdobył tam właśnie swoich mistrzowskich medali, tylko w zupełnie innym miejscu. Niemniej, upatrzył sobie inny blog – już teraz jako sławny medalista - do reaktywacji swojego żywota na salonie, bo co się będzie sam użerał z komentatorami, których uwag i pytań absolutnie nie rozumie, i skoro właściciel bloga, wpatrzony w niego jak w obraz, zrobi to za niego?

Jaką jednak miał pewność, że upatrzony przez niego bloger to zrobi? Miał 100%-ową. Bo ma swój zaczarowany flet: sławę w środowisku blogerskim i blogera marzącego o zdobyciu podobnej. A marzenia te już od pewnego czasu rysowały się w wyobraźni tego ostatniego coraz bardziej realnie; impulsów podgrzewających jego rosnące ego było coraz więcej, więc trudno mu było potraktować tajemniczy fakt wybrania jego właśnie bloga przez Mistrza z zaczarowanym fletem inaczej, niż jak zrządzenie losu, fart, złapanie Pana Boga za nogi. Dał się wynająć z radością i czapkując zgięty w pokłonach, gotów na każde skinienie nowego pana.
Teraz: skąd ten powrót Mistrza na salon? Co za czort go tu sprowadził? Tutaj, gdzie 99% salonowiczów nie miało pojęcia, że Mistrz ma na ich portalu swoją starą, nieużywaną kanciapę? Dlaczego salon24, a nie jakiś Onet?
Bo to na salonie, a nie na Onecie  jest jego główny Konkurent, któremu nigdy nie wybaczył zainspirowania jego własnymi pomysłami i przekształcenia całej hipotezy w nowe dzieło, o rozmiarach którego on sam nawet nigdy by nie pomyślał, i tak napisanym, że on sam, ze swoim umysłem inżynierskim,  nigdy by czegoś takiego nawet sobie nie był w stanie wyobrazić.
Wracając na swoje stare śmieci, musiał przemyśleć jednak strategię: jak się dobrać Konkurentowi do skóry? Bezpośredni atak? – odpadał, bo to już wcześniej było ćwiczone i nie przeszło. A on sam, nie posiadając niestety umiejętności prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji, nie mógł się konfrontować na tym polu. Zdecydował się więc na pracę wieloetapową: na „wyjęcie” blogera współpracującego dotąd z jego nienawistnym rywalem i skupiającym na swoim blogu grono rozmaitych gadułów, zwykle zaangażowanych w debaty u konkurencji; na odpowiednie „urobienie” jego wrażliwej psyche i wysokich poziomów aspiracji; na przekonanie swojego nowego pomocnika do przeprowadzenia wspólnego ataku na jedną upatrzoną, hardą i rogatą „sztukę” blogerską i przeciągnięcie w tej wojence regimentów blogerskich na swoją stronę. Główne uderzenie na właściwy, i zawsze jedyny, cel wszystkich jego zabiegów, odłożył sobie na deser. Zwycięstwo wydawało się pewne.
Między „wydawało się” a pewnością cały ocean jednak faluje…
Batalia się jeszcze nie skończyła.
Dźwięki fletu nadal słyszy świeżo pozyskany bloger, ale jakby nieco rzadziej niekiedy. Często czuje się pozbawiony wsparcia ze strony swojego Mistrza w tych zmaganiach z upartymi komentatorami, którzy – jak mu się wydaje – w ogóle są pozbawieni muzycznego słuchu.
Czy zadaje sobie pytanie, co się z nim samym stanie, kiedy ten cudowny flet i obietnica sławy prawie tak wielkiej  jak Mistrza, przejdzie z Mistrzem gdzieś dalej, hen daleko, gdzie Mistrz będzie budował swoje nowe fronty walki i kapryśnie porzuci swojego wiernego sługę?
Okrucieństwo wymowy bajek braci Grimm nic nie traci na swojej aktualności.